— Słowem Symona porzuciła panią?
— Tak! i to nas bardzo zmartwiło.
— Dlaczego ją pani puściłaś?
— A jakże ją miałam trzymać! przecie nie jesteśmy jej matką, żadnego prawa nie miałam do niej!
— Czy przynajmniej dała jej pani pieniądze?
— Pieniędzy! Jakich pieniędzy? Siedmnastoletnia dziewczyna je, pije, ubiera się przecie, z trzydziestu tysięcy franków nic nie zostało — jeszcześmy ze swoich dołożyli.
— Później o tem pomówimy. Najprzód niech mi pani odpowie, czy Symona jest w Paryżu?
— Tak. Odjechała, już będzie temu półszósta roku, na pół roku przed śmiercią mego biednego męża.
— A wie pani, co porabia w Paryżu?
— Wiedziałam od mej córki, jeszcze kilka miesięcy temu, prawie przed rokiem. Ale od tego czasu nie mam o niej wiadomości. Córka pogniewała się z Symoną i przestały się widywać.
— Więc pani nie wie, co się z nią teraz dzieje?
Pani Charvais pokiwała głową.
— Nawet gdzie mieszka? — pytał dalej młody człowiek.
— Nic a nic nie wiem.
— Lecz przecie mogłaby pani o tem wiedzieć?
— A skąd?
— Od córki! Ona jest w Paryżu. Niech pani do niej napisze i przyśle pani adres.
Klaudyna Charvais wybuchła płaczem.
— Moja córka — wyjąkała przez łzy mocno wzruszona Klaudyna. — Nie wiem, gdzie ona teraz i co z nią się dzieje. Syn naszego rejenta, panicz, lubiący pohulać za pieniążki ojcowskie, opowiadał mi, że jak był w Paryżu, spotkał moją córkę w wielkiej cukierni na bulwarze. Nie nazywają już jej Joasią, ale Oktawją, piękną Oktawją.
Maurycy podskoczył na stołku.
— Oktawją! piękną Oktawją! Czy syn rejenta słyszał dobrze.
— Tak mówił.
— I nie omylił się? Może to nie była pani córka?
— O nie, nie mógł się omylić! Zna Joasię od dziecka i na kilka dni przed wyjazdem do Paryża widział u nas jej fotografię, którą przysłała razem z fotografią jej siostry mlecznej, Symony.
Mam u siebie fotografię. Chociaż córka nie zasługuje, ażebym ją kochała, zachowam na zawsze jej fotografię, ale trzymam ją w kuferku; wstydziłabym się ją powiesić na ścianie.