— I cóż? — zapytał sędzia.
— To ten sam którego znałem. Siedział w Poisy razem ze mną w roku 1849. Wytatuowałem mu na ręce dwa pałasze na krzyż, wianek laurowy i rok, w którym się poznajomiliśmy. — To mu nadało szyku. Dostał ośm lat więzienia z drugim kolegą — obaj byli skompromitowani za usiłowane zabójstwo.
— Jak się nazywał?
— Gustaw Perier, a chytry był, co się zowie. Nigdybym nie przypuszczał, że na niego przyjdzie taki koniec. No, widać, spotkał od siebie chytrzejszego.
— Jak się nazywał ten jego wspólnik, o którym mówiliście?... ten, co siedział razem z nim o jedną sprawę.
— Michał Bremont.
— Cóż to za Michał Bremont? zwyczajny złodziej?
— O nie, to człowiek wykształcony; mówił kilku językami, samo, jak Perier. Skazany był na pięć lat. Obaj należeli do jednej, bandy.
Gibray nadstawił uszu.
— Do jednej bandy? — powtórzył — czy doprawdy?
— O! z pewnością, panie sędzio!
— Skądże o tem wiecie?
— Słyszałem, jak o tem mówili, a prócz tego znalazłem jakiś dokument, należący do Michała Brement, gdzie wypisane były nazwiska członków bandy?
— Wielu ich było?
— Bardzo dobrze, chociaż nie schowałem tego papieru, bo mógłby mnie kompromitować.
— No, jakie, powiedzcie!
— A oto takie; Gustaw Perier, Michał Brement, Verdier, przezwany „panem opatem“, bo często przebierał się za księdza, Chauvin i jeszcze jeden, który był skazany na śmierć zaocznie.
— Zapewnie Piotr Lartigues? — wtrącił Gibray.
— Właśnie, Piotr Lartigues, przezwany „kędzierzawym“, bo mu się włosy kręciły, jak u barana.
Sędzia śeldczy zapytał.
— Znam Michała Bremont i Gustawa Perier zabitego — odpowiedział Sylwan.
— A ja znam „pan opata“ — żywo podchwycił Galoubet. — Przed trzema laty spotkałem się z nim w Joinville-le-Points i mogę się założyć, że musi być niedaleko od Paryża.
— Piotra Lartiguesa nie znacie?
— Nie — odpowiedzieli obaj złodzieje jednogłośnie.
— Dlaczego jesteście tak pewni, że człowiek w Mordze jest Gustawem Perier? — mówił dalej sędzia śledczy.