Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/270

Ta strona została skorygowana.
XXIV.

— Zły na ciebie, za co?
— Bo temu staremu lowelasowi, temu świętoszkowi, wpadła w oko Symona i wściekał się, kiedy wyjechała ze mną.
— Dał mi też i to do zrozumienia, chociaż zataił oczywiście prawdziwą przyczynę swego gniewu i interesował się tylko, jak powiedział, moralnością twej siostry mlecznej. Ale i cóż się z nią stało? Czy zmieniła nazwisko i znaną jest? Bogata teraz?
Oktawja wzruszyła ramionami.
— Symona miałaby być bogatą? — powtórzyła.
— Nigdy! zanadto głupia! Kiedy mnie się sprzykrzyła robota i postarałam się o jedwabie, aksamity i brylanty, nagadała mi tyle morałów, niczem ksiądz jaki, że aż mnie zdenerwowała. Porzuciłam ją i każda z nas poszła w swoją stronę.
— Dawno to było?
— Prawie przed czterema laty.
— I nic nie słyszałaś o niej?
— Nic.
— Z czego się utrzymywała?
— Z szycia.
— A gdzie szyła?
— W magazynie przy ulicy Vivienne wtedy, gdyśmy się z sobą pożegnały; ale zdrowie miała liche, może już umarła.
Oktawja mówiła dalej:
— Cóż ci jeszcze powiedział ten głupi notariusz? czy nie wspomniał o mej matce?
— I owszem, mówił mi, że twoja matka, pani Charvais, mieszka już nie w Vique-sur-Bresnes, lecz w sąsiedniej wsi Puissy, gdzie kupiła sobie domek i kawałek ziemi.
— Matka ma się dobrze. Napiszę do niej w tych dniach. Ucieszy się bardzo, gdy się dowie o mem małżeństwie.
— A ona pisuje do ciebie?
— Nie. Nie ma mego adresu. Nie wie, gdzie mieszkam, odkąd porzuciłam miejsce u Bresolów.
W Maurycego oczach zabłysła radość.
— U Bressolów? — spytał z miną obojętną.
— Któż to są ci Bressolowie?
— Byłam u nich za „pannę do towarzystwa“ — odpowiedziała młoda kobieta, trochę się zaczerwieniwszy — osobliwsza rodzina, mój drogi. Mąż — prawdziwy niedźwiedź, lubi siedzieć w domu, a kiedy poprawia drzewo na kominku lub gra w karty ze swoimi starymi znajomymi, żona tymczasem włóczy się po teatrach, ba-