Młodzieniec zatrzymał się, otworzył drzwi, i mówił dalej, wskazując na gabinet:
— Niech pani raczy tu wejść, zaraz pani powiem.
Była to niespodzianka dla Walentyny, awanturka maskaradowa, jakie lubiła.
Drżąc zlekka, usiadła na kanapie w gabinecie.
Maurycy usiadł obok niej i ująwszy jej rękę, przycisnął do ust.
— Panie! — krzyknęła Walentyna obrażonym tonem, ale nie cofając ręki. — Co pan czynisz?
— Czym panu pozwoliła?
— Nie, ale i nie zabroniła pani.
— No, to zabraniam panu. Przestań pan i pomówmy.
— Bardzo tego pragnę, byleby rozmowa zaczęła się od słów „kocham cię pani“.
— Pan mnie kochasz?
— Namiętnie.
Zaśmiała się Walentyna Bressoles.
— W ciągu pięciu minut rozkochałeś się pan i to wcale mnie nie znając?
— Znam panią blisko już od roku.
— No, jeżeli tak — szepnęła Walentyna — jeżeli jestem panu znaną, to pan wie...
— Że pani mężatką? — przerwał Maurycy.
— Naturalnie, że wiem, ale co mnie obchodzi mąż, który nigdy nie umiał pani zrozumieć, który pani nie kocha, a pani kochać go nie może. Co mnie obchodzi Ludwik Bressoles.
Alboż to dla takiego człowieka stworzoną pani jesteś, który jest sobie poprostu tylko egoistą ociężałym?
Czy taki cudny motylek, jak pani, może przy nim żyć? Niechaj nigdy o nim nie będzie mowy, gdy z panią będę. Zapomnijmy o nim i myślmy tylko o sobie. Ja panią kocham, Walentyno, i zawsze kochać panią będę. A mnie czy pani kocha? Czy będzie mnie pani kochała?
— Czy pana kocham? — zawołała Walentyna Bressoles, niemało, jak łatwo zrozumieć, zmieszana. — Ależ ja pana nie znam. Pragnę wierzyć, że jesteś pan prawdziwym przyjacielem — ale być też może, że chce pan tylko zażartować sobie ze mnie, wyśmiać mą łatwowierność i naszą przygodę wziąć za przedmiot do skandalicznej anegdotki.
— O! — zawołał Maurycy. — Pani tak nie myśli. Czyż głos mój nie ma w sobie szczerości, miłości?
— Głos pański wzrusza mnie, lecz przeciw temu wzruszeniu walczę. Są kłamliwe głosy. Powtarzam raz jeszcze, że pana nie znam. Kto pan jesteś? Jeżeli mnie pan już cały rok kocha, jeżeli cały rok chodzi pan za mną, nie może być ażebym pana nie widzia-
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/275
Ta strona została skorygowana.