Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

— Po powrocie do domu coście robili?
— Zaprowadziłem konia do stajni a karetę wtoczyłem do wozowni. Namęczyłem się trochę, to pamiętam... na dworze było zimno, a w oczach wszystko mi tańczyło.
— A karety wcale nie otwieraliście przed odejściem?
— Może że otwierałem, a może że i nie, tego nie wiem. Ale stajenny może panu powiedzieć...
— A skądże on może o tem wiedzieć, kiedy go przy tem nie było.
— To nic nie znaczy.
— Dlaczego?
— O! nic w tem dziwnego. Pan nasz kazał nam woźnicom, ażebyśmy po powrocie do domu przed odejściem wyjmowali z karetek dywaniki i kładli go na kozieł, ażeby wysechł, jeżeli wilgotny. Rozumiesz pan teraz. Jeżeli Franciszek znalazł dywanik na koźle, to znaczy, żem otwierał karetkę, a jeśli nie znalazł, to znaczy, że przez wódkę i mróz zapomniałem o rozkazie.
— Czy dywanik był na koźle? — pytał sędzia śledczy stajennego.
— Nie — odpowiedział Franciszek.
— Pamiętacie to na pewno.
— Na pewno.
Gibray znowu się zwrócił do woźnicy:
— Więc była godzina druga nad ranem, kiedy powróciliście. Skądżeście przyjechali?
— Z ulicy Montorgueil — odrzekł Cadet.
Naczelnik policji śledczej rzucił bystre spojrzenie na dwóch agentów, którzy trzymali w ręku dwa notesy i robili notatki. Spojrzenie to nakazywało im zwrócić szczególną uwagę na tę część badania.
— Kogoż woziliście na ulicę Montorgueil?
— Dwie osoby.
— Mężczyznę i kobietę?
— Nie, dwóch mężczyzn.
— Gdzież wysiedli, przed hotelem, czy przed innym jakim domem?
— Zajechałem przed hotel.
— Do którego kazano wam jechać? Zapomnieliście?
— Nie. Pamiętam bardzo dobrze, iż jeden z pasażerów powiedział mi: „Na ulicę Montorgueil, jedźcie wolniutko, zatrzymam was przed hotelem, gdzie chcę stanąć, bo zapomniałem jego numer“.
— Gdzie ci pasażerowie wsiedli?
— W dwóch rozmaitych miejscach. Jeden w Sain Hande, drugi na stacji kolei północnej.
Sędzia śledczy zamienił spojrzenia z podprokuratorem i naczelnikiem policji śledczej. Obaj agenci robili notatki.