Czyż wreszcie nie wyraźnie mówiło o tem owo upozorowane nakłonienie mniemanego kapitana do zdjęcia rękawiczki i pokazania lewej ręki? Chciała się snać przekonać, czy znajduje się tam blizna, ten znak szczególny, po którym można było poznać zabójcę hrabiny Kurawiew.
To szukanie blizny równoznacznem było z chęcią stwierdzenia tożsamości osoby.
Wszystko to wydawało się niewątpliwem. Jednakże Lartigues i Verdier przychodzili zawsze do jednego wniosku.
— Po latach dwudziestu trzech czego mamy się obawiać? przecie jest przedawnienie.
Bez wahania też szli drogą, wskazaną im przez Michała Bremonta, wspólnika ich londyńskiego, a byłego doradcę nieboszczyka Armanda Dharville.
Maurycy dwa razy już widział się z Walentyną. Żona dawnego budowniczego Bressola literalnie szalała za nim.
W domu u Bressolów pokończone już były wszystkie te przekształcenia, które biednego Ludwika czyniły nieszczęśliwym, bo psuły mu zupełnie zwykły, spokojny tryb życia.
Dawny budowniczy, jak i jego córka mało rozesłali biletów zapraszających, ale Walentyna bynajmniej ich nie poskąpiła.
Oznaczony już był pierwszy wieczór tańcujący. Marja czuła, że jej serce drżało z radości. Zobaczy się niezawodnie z Albertem de Gibray, którego co rano spotykała u Gabrjela Servet przy ulicy Varennes, którego kochała prawie sama o tem nie wiedząc, miłością czystą, niewinną.
W przeddzień tego wieczoru tańcującego Paweł de Gibray, sędzia śledczy, wrócił do domu o piątej, zmęczony, a raczej przygnębiony ogromną pracą z powodu podwójnej zbrodni przy ulicy Montorgueil i na cmentarzu Pere Lachaise. Poszedł do swego gabinetu i ociężałą głowę oparłszy na rozgorączkowanych rękach, szukał rozwiązania dla zagadki i nie znajdował go wcale.
Wyprowadziło go z zadumy przyjście syna i przerwało mu ciężką, mozolną pracę.
— Mogę się założyć — rzekł młodzieniec, uściskawszy czule ręce, wyciągnięte doń przez ojca — że jeszcze ojciec myśli a tej szkaradnej sprawie, która ojcu nie da sypiać po nocach.
— I wygrałbyś zakład, mój drogi! — odpowiedział sędzia.
— O! mamy do czynienia z bardzo sprytnymi łotrami, ale przy całej swej zręczności dadzą się kiedyś złapać. Jeden z nich o mało co nie wpadł w nasze ręce na maskaradzie w operze.
— Jeżeli jesteś pewny ojcze, że dadzą się złapać, w takim razie wszystko może się dziać jak najlepiej na tym najlepszym ze światów — rzekł Albert z uśmiechem — przestań więc sobie, ojcze, łamać głowę, bądź sędzią śledczym, ile chcesz, ale w sądzie, a po za obrębem tegoż bądź osobą prywatną i pomówmy ze sobą.
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/283
Ta strona została skorygowana.