— Zatem woziliście kogoś do Saint Mande?
— Woziłem, pana i panią na ulicę Eugenji.
— Kiedy to było?
— Przyjechałem do Saint Mande o wpół do siódmej, czy o siódmej.
— I wysadziwszy tych pasażerów, zabraliście jednego z owych dwóch mężczyzn.
— Nie. Znacznie później. Pojechałem dalej, spodziewając się, że może mi się uda zabrać kogo do Paryża. Zziąbłem potężnie, pić mi się chciało, a im więcej człowiek pije, tem większe ma pragnienie, jak wiadomo panu sędziemu. Dostałem na wódkę dwadzieścia su, powiedziałem więc sobie, że mogę się uraczyć. Przyjechawszy przed „Kratę zieloną“, restaurację przy rogatce Tronowej, zobaczyłem przed bramą dwie karetki i pomyślałem sobie: Są tu koledzy, to musi tu być jakie wesele, albo zabawa... może też człowiekowi nie będzie trzeba wracać samemu. Więc stanąłem za innemi karetkami i wszedłem do restauracji. Dwóch moich kolegów fetowało się tam. Jeden z nich był mi znajomy, — czekali na towarzystwo, które zajadało pod „Kratą zieloną“. Trudnoż być między kolegami niegrzecznym, ha! trąciłem z nimi, siedliśmy razem na partyjkę w „zanzybara“.
— W co takiego?
— Tak my nazywamy grę w kości.
— Więc z pod „Kraty zielonej“ zabraliście pierwszego gościa?
— Ale nie z restauracji. Było to tak: Graliśmy sobie i piliśmy we trzech. Czas schodził prędko. Język mi się już trochę plątał, a w oczach mi się dwoiło. Szóstkę brałem za dwunastkę, a jedynkę za czwórkę. Ale mi się szczęściło!... Nie chciałem wstać od gry, kiedy właściciel restauracji, który już zamykał, powiedział: „Czy kto nie chce pasażera odwieźć?“ — Ja! — odezwałem się. — Pasażer pokazał się we drzwiach i krzyknął: „Prędzej, bo mi spieszno!“
— O której to było godzinie? — zapytał sędzia.
— O północy, a przynajmniej w tym czasie. Partyjka długo trwała.
— Możecie mi opisać tego pasażera?
Cadet skrzywił się szpetnie.
— Opisać? — powtórzył.
— Będzie to może trochę za ryzykowne. Niech pan sędzia pomyśli tylko, żem sobie porządnie podpił, nie mówiąc już o tem, że miał szal do ćwierć twarzy, kapelusz naciśnięty na oczy, a kołnierz od paltota założony na uszy. Na takie zimno, to bardzo naturalne, nieprawdaż?
— Więc nie widnieliście tego mężczyzny?
— Przepraszam, widziałem, że wygląda młodo, że ma włosy jasne, faworyty jasne i takie wąsy, a na nosie binokle.
— Porządnie był ubrany?
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/29
Ta strona została skorygowana.