Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/290

Ta strona została skorygowana.

— A jeśli mnie jednak zapomniał — pomyślała — jeśli mnie nie pozna!
Sędzia śledczy, widząc, że podchodzi do nich jakaś dama, domyślał się, że to zapewne pani Bressoles i ukłonił się jej, nie zdążywszy jeszcze spojrzeć.
Ludwik przedstawił Pawła de Gibray i Gabriela, dodając:
— Pan Servet, którego imię i talent ci są znane, maluje teraz właśnie portret Marji dla nas — a będzie to utwór znakomity.
— Bardzo wdzięczna jestem panom — odpowiedziała Walentyna.
— A ja, mamo, — odezwała się Marja — przedstawię ci ucznia pana Serveta, pana Alberta de Gibray, który bardzo pragnął cię poznać.
— Pochlebia mi wielce życzenie pańskie — odpowiedziała Walentyna z uśmiechem.
Młodzieniec się skłonił.
Matka Marji wydała mu się bardzo piękną; ale nie nazbyt sympatyczna.
Walentyna Bressoles prawie się uspokoiła. Gibray pozostał obojętny. Nie drgnął na dźwięk jej głosu.
Może zapomniał już jak wyglądała. Jednakże spojrzał na panią Bressoles w chwili, gdy oczy na niego skierowała. Spotkały się ich spojrzenia. Gibray zmienił się nagle na twarzy, zbladł bardzo i rękę podniósł do czoła, na które wystąpiły duże krople potu.
Spostrzegłszy bladość i wzruszenie Pawła, Walentyna na chwilę odrętwiała, ale znów odzyskała zimną krew...
Trzeba było zapobiec, aby Bressoles nie zauważył tego wzruszenia i nie wytłómaczył go sobie w swój sposób.
— Zdaje się, że panu niedobrze? — odezwała się do sędziego śledczego tonem najwyższego współczucia.
— Może pan potrzebuje odetchnąć świeżem powietrzem.
— Dziękuję pani — odpowiedział Paweł nie dość pewnym głosem — to nic, maleńkie znużenie a może i gorąco, ale to już przeszło...
— Naprawdę? — spytał troskliwie Albert.
— Tak, tak...
— Tak zbladłeś nagle, żem się przestraszył.
— Uspokój się, mój drogi, już mi zupełnie dobrze.