Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/295

Ta strona została skorygowana.

— Jeżeli ojciec mój przyjechał na ten bal — odpowiedział syn sędziego śledczego — to dlatego, ażeby ciebie zobaczyć, ażeby poznać twą matkę, bo się przed nim nie kryłem z moją miłością i wkrótce prosić rodziców o twą rękę.
— O mą rękę prosić?! — powtórzyła Marja tonem, w którym czuć było wzruszenie.
— Tak.
— I panu się wydało, żeś się pan nie spodobał mej matce... cóż więc będzie, jeżeli odmówi swego pozwolenia?
— To naszemu małżeństwu nie przeszkodzi, bo ojciec twój, jestem tego pewien, będzie po mej stronie i uczyni co zechce. To jego prawo i obowiązek.
— O! ojciec mój bardzo dobry, dla mnie tylko żyje, ale matka!
— Matka pani będzie musiała być posłuszną! — przerwał Albert. — Przecie mnie kochasz, Marjo?!
— Czy cię kocham? O, z całej duszy!
— I przysięgniesz mi, że nie będziesz niczyją, tylko moją żoną?
— Niczyją, prędzejbym umarła — rzekło dziewczę, zbladłszy.
Młodzieniec przycisnął ukochaną do piersi i usta jego po raz drugi dotknęły się jej włosów.
Marja podniosła się z miejsca.
— Trzeba wracać do salonu — wyrzekła.
— Chodźmy, moja droga!
Marja ujęła Alberta pod rękę i młodzi ludzie upojeni miłością, nadziejami, szczęściem, wyszli z saloniku, i połączyli się z tłumem.
Paweł de Gibray i Ludwik Bressoles długo rozmawiali z sobą we framudze okna.
Budowniczy uczuł sympatie do prawnika, jeszcze młodego, którego twarz jednak postarzała od pracy, kłopotów, a może i cierpień.
Sędzia śledczy, po strasznej scenie, przy której byliśmy obecni, bardzo był rad, przekonawszy się w rozmowie z Ludwikiem Bressoles, że nie omyliło go pierwsze wrażenie.
Gibray, rozsądny człowiek i sędzia śledczy od stóp do głowy, posiadał w wysokim stopniu umiejętność badania, które mógł zręcznie prowadzić, nie dając tego poznać.

XXXIV.

Serdecznie też żałował Ludwika Bressoles i Marji, z których pierwszy nie zasługiwał na tak złą żonę, a druga na tak złą matkę.
Po skończeniu rozmowy odszukał oczami Alberta i spostrzegł go idącego pod rękę z córką budowniczego.