Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/297

Ta strona została skorygowana.

— Tak mi się zdaje, że szczęście moje oddala się i już nie powróci! — myślała.
Od tej chwili cały bal wydawał się jej nudnym.
Około godziny drugiej goście zaczęli się rozjeżdżać.
Maurycy przyszedł się pożegnać z Walentyną.
— Kiedy się z panią zobaczę? — zapytał z cicha, po ceremonjalnym ukłonie.
— Czekaj, pan! — odpowiedziała również z cicha.
I skinąwszy nań, przystąpiła do Bressola, którego tonem jak najbardziej uprzejmym spytała:
— Czy masz, mój drogi, jakie projekty na jutro?
— Dotąd żadnych! — odpowiedział budowniczy.
— To nic ci nie przeszkadza zgodzić się na propozycję pana Maurycego Vasseur, który pragnie pojechać z nami jutro do lasku Vincennes na ślizgawkę...
— I owszem, jeśli tobie i Marji sprawi to przyjemność.
Maurycy uścisnął rękę Bressolowi, skłonił się Walentynie, potem Marji i odszedł; salony były już prawie puste.

XXXVIII.

Ulicą Rivoli jechała pusta kareta.
— Na ulicę Surennes! — rzekł Maurycy i wskoczył do karetki
W kwadrans karetka przyjechała na wskazane miejsce.
Maurycy wysiadł pieszo poszedł do pałacyku kapitana Van-Broka i zadzwonił do furtki.
Klucz zgrzytnął, furtka otworzyła się od ulicy i Maurycy zobaczył mniemanego kapitana.
Ten zapytał go głosem dość cichym i przelęknionym:
— Cóż cię tak ważnego sprowadza o tej późnej godzinie, czy co źle idzie?
— Przeciwnie.
Lartigues zaprowadził gościa do mieszkania gdzie niemowa Dominik, zupełnie ubrany, czekał na rozkazy swego pana, który go obudził, usłyszawszy dzwonek.
— Powiedz mi czemprędzej, w jakim celu tu przyszedłeś? — zapytał zaciekawiony kapitan.
— Nic wam teraz nie powiem — odrzekł Maurycy — tylko włóżcie czemprędzej na siebie ubranie, jakiego dajmy na to kamieniarza, tak, żebyście się zmienili do niepoznaki.