Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/299

Ta strona została skorygowana.
XXXIX.

Przy bulwarze, o tej porze zupełnie pustej stacji omnibusów, na placu Magdaleny stały dwie dorożki.
Maurycy zbudziwszy woźnicę na koźle, — wsiadł z Lartiguesem do jednej z nich, kazał jechać do Bercy, hojny obiecując napiwek.
— Z placu Magdaleny daleko do Bercy. W godzinę jednak dorożka przyjechała do Grande Pinte.
Maurycy trącił towarzysza.
— Tutaj wysiądziemy — rzekł. — Resztę drogi przejdziemy.
Kazał dorożkarzowi stanąć. Wysiedli, a woźnica otrzymawszy pół franka na wódkę, odjechał.
Maurycy i Lartigues prędko podążyli do stawu w lasku Vincennes i przybyli tu we dwadzieścia minut.
Dwie godziny jeszcze brakowało do świtu, do brzasku dnia zimowego, ciemnego i chmurnego.
Lartigues z prowadzącym go towarzyszem skręcili na prawo i brzegiem stawu doszli do mostu drewnianego, stanowiącego komunikację z wysepką, przyozdobioną altankami.
Maurycy na dwie sekundy zwolnił kroku i zdawał się namyślać, poczem znów ruszył prędko.
Przybywszy na miejsce, gdzie staw tworzy większe wgłębienie, młodzieniec zatrzymał się nagle.
— Przyszliśmy — rzekł cichym głosem do mniemanego Van Broke. — Teraz musimy iść po lodzie.
— Po lodzie! — powtórzył Lartigues zdumiony.
— Tak!
— E! do djabła! ale może to niebezpieczne?
— Lód musi mieć przynajmniej od 12 do 15 centymetrów grubości. Powozem możnaby jeździć po nim; śmiało możesz iść ze mną.
Młodzieniec wszedł na lodową powierzchnię ostrożnie, ażeby się nie poślizgnąć.
Lartigues podążył za nim, chociaż nie zbyt chętnie.
Maurycy szedł pewnym krokiem. Mniemany kapitan marynarki przeciwnie z wielką trudnością zachowywał równowagę.
— Siądźmy — rzekł do Lartiguesa, sadowiąc się na skale — tylko bez hałasu. Muszę się zaraz zabrać do dzieła.
— Cóż mamy więc uczynić.
— Zaraz zobaczysz.