Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/3

Ta strona została skorygowana.
Krwawa noc
I.
NA CMENTARZU.

Dwudziestego grudnia 1877 roku o godzinie ósmej zrana termometr inżyniera Cheralies wskazywał dziesięć stopni poniżej zera. Wiatr dosyć silny dął od strony północno-wschodniej. Pogoda była chmurna, ponura. Cienka warstwa śniegu, spadłego nocą, pokrywała dachy i skrzypiała pod stopami przechodniów. Stan nieba i drobne płatki, unoszące się w powietrzu, zapowiadały widocznie, że warstwa ta wkrótce zgrubieje. Godzina ósma z rana w zimie, to pora, kiedy robotnicy idą do swych zatrudnień.
Pięciu zuchów ręce założywszy w kieszenie, czapki nasunąwszy na uszy, dolną część twarzy zasłoniwszy szerokim szalikiem, wchodziło właśnie prędkimi krokiem na cmentarz Pere Lachaise przez bramę naprzeciw ulicy Roquette, „wielkie wejście“ jak ją nazywają karawaniarze i wszyscy żałobnicy. Po długich, białych bluzach, włożonych na ubranie, możną było poznać na pierwszy rzut oka, że to są kamieniarze lub polerownicy marmurów.
Przy bramie stał stróż zziębnięty, przestępował z nogi na nogę, chociaż od zimna bronił się grubym płaszczem z podwójnym kołnierzem, i dozorował dwóch robotników, którzy zmiatali śnieg z drogi i osypywali chodnik piaskiem, dla zapobiegnięcia nieszczęśliwym wypadkom. Zobaczywszy pięciu idących, stróż zaczął się śmiać.
— A wy co to robicie? — zawołał — czy to dzisiaj robota, Cabirolu?
Idący przystanęli, a ten, którego stróż nazwał Cabirolem odpowiedział:
— Na taki czas pracować, panie Paskalu, albo to kto może? cement tak marznie, że ani go weź, a dłóto przylgnie ci w jednej chwili do palców.
— Więc po co u licha tu idziecie?
— Przyszliśmy pookrywać rogożami naszą robotę i pochować narzędzia. Zobaczysz pan, że śnieg zaraz będzie padał.