Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/301

Ta strona została skorygowana.

Nie teraz trzeba ten kawał lodu wepchnąć pod warstwę, pokrywającą staw. Zawińmy rękawy.
Lartigues posłusznym był biernie. Powietrze było mroźne, ale Maurycy cały był spocony i grube krople potu sływały mu po czole. Mówił dalej:
— Oprzyj się na jednym końcu, ja na drugim i tak obrócimy ten kawał, ażeby jeden z rogów dostał się pod lód.
— Dobrze! — odparł Lartigues. — Zaczynajmy.
Ale nie było to rzeczą łatwą. Lód podtrzymywany wodą od dołu, stawiał silny opór.
Wreszcie trudnego dzieła dokonano.

XL.

— Zbierzmy nasze instrumenta — odezwał się młodzieniec — i zmykajmy, farsa już odegrana.
— No, ależ choć teraz wytłomaczysz mi co to wszystko znaczy — rzekł Lartigues.
— Przyjdzie tu ślizgać się Marja Bressoles, jedna z dwóch dziedziczek po Armandzie Dharville. Jak sądzisz, czy dowcipnie obmyślany ten figiel?
Lartigues z zachwytem patrzał na Maurycego.
— A czy woda dość głęboka, ażeby można utonąć?
— Dobrze, żeś mi przypomniał. Zapomniałem zmierzyć głębię. Zaraz ten błąd naprawię.
Mówiąc to, Maurycy wyjął z kieszeni kłębek sznura, który zabrał z ulicy Surennes.
Przywiązawszy koniec sznura do świdra, rzucił go do wody, która zaczęła się już pokrywać cienkim lodem, jak ćwiartka listowego papieru.
Sznur spadł na dno stawu.
Wtedy Maurycy wyciągnął go i zmierzył.
— Około trzech łokci — rzekł. — Więcej, niż potrzeba. A chociażby nawet dziewczynę wyciągnięto żywą, kąpiel na takie zimnie niezawodnie wywoła gwałtowne zapalenie płuc. Matka z taką troskliwością pielęgnować będzie córkę, że nie wyzdrowieje.
Ale po tym wypadku niezawodnie wytoczone będzie śledztwo
— Zapewne.
— Zobaczą, że lód był podpiłowany.
— Rzeczywiście.
— I nie obawiasz się?