— Ani trochę — przerwa! Maurycy. — Któż mnie lub ciebie będzie mógł oskarżyć!
— To prawda, że nikt.
— Wszystko zwalą na złodziei, kradnących ryby.
Koledzy ostrożnie podążyli do brzegu.
Maurycy spodziewał się w Saint Mande znaleźć dorożkę i rzeczywiście nie omylił się w swych przewidywaniach.
Powrócili do domu.
Zaprzężona kareta stała już przed bramą.
Punktualnie o pierwszej przyszedł Maurycy.
— Zdumiewająco jest pan punktualny! Dziękuję panu! — zawołała Walentyna. — A i my także już jesteśmy gotowe.
Maurycy zamienił kilka ogólnikowych frazesów z budowniczym, potem podał ramię Walentynie i poprowadził ją do karety.
Matką i córka usiadły na tylnej ławeczce, młodzieniec naprzeciw nich i stangretowi polecono jechać do lasku Vincennes.
W drodze Maurycy był niezwykle miłym.
Wiemy, że nie brakło mu sprytu i że umiał poprowadzić rozmowę.
Wszyscy rozmawiali w najlepsze, kiedy kareta wjechała w aleję, prowadzącą wzdłuż stawu.
Maurycy wskazał stangretowi miejsce, gdzie ma stanąć, ażeby go można było następnie z łatwością odnaleźć.
Walentyna, Marja i towarzysz ich przeszli przez łączkę, przykrytą śniegiem, do miejsca, — gdzie ze dwudziestu łyżwiarzy popisywało się zręcznością wobec małej gromadki ciekawych widzów.
Troje naszych nowych przybyszów zaraz też włożyło łyżwy na nogi i poszło na ślizgawkę.
W chwili, kiedy się kareta zatrzymała, Maurycy, pomagając wysiąść matce i córce, nie zauważył dwóch starych jegomościów, którzy się przechadzali w długich paltotach futrzanych.
Spostrzegłszy młodzieńca, poczciwi staruszkowie zwolnili kroku i szeptem powiedzieli sobie kilka słów....
Czytelnicy domyślają się zapewne, że był to Lartigues i Veraier, którzy przyszli przyjrzeć się, jak będzie wykonany plan młodego ich wspólnika, zbliżywszy się na brzeg stawu, przyłączyli się do ciekawych widzów.
Obie łyżwiarki nasze i łyżwiarz cudów dokazywali.
Marja, z początku nieśmiała, odzyskała wnet pewność siebie i