Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

że z was człowiek uczciwy, o czem zresztą wszyscy tu mówią, a o czem ja także dotychczas nie mam prawa wątpić.
Cadet zaczerwienił się jak rak.
— Pan o mnie tak mówi, to mi pochlebia — szepną! — dziękuję panu.
— Proszę was, przypomnijcie sobie tylko dobrze. Kiedyście przyjechali na ulicę Montorgueil, zadzwoniono na was, ażebyście stanęli przed hotelem, jak to przed chwilą mówiliście?
— Tak, panie sędzio.
— Czy obaj pasażerowie wysiedli?
— Musieli wysiąść, kiedy przyjechaliśmy przecie.
— Czyście widzieli, jak wyszli z karetki?
— Nie, ale to wszystko jedno, jestem pewny, że wyszli.
— Nie zupełnie was rozumiem. Wytłómaczcie to lepiej. Czy byliście tak pijani, że nie mogliście widzieć, jak z karetki waszej wysiadło dwóch ludzi?
— Zaraz pan sędzia zrozumie. Kiedy stanąłem, pasażer blondyn, ten, którego zabrałem w Saint Mande wysiadł pierwszy i odezwał się do swego towarzysza:
— Zaczekaj pan z łaski swej, muszę wziąć resztę od woźnicy.
Następnie podał mi czterdziestofrankówkę i rzekł:
— Zadowolony z ciebie jestem, dobrze nas wiozłeś, weź sobie dziesięć franków.
— Zapłata była hojna, ale nie miałem przy sobie trzydziestu franków reszty. Powiedziałem mu to, a on odrzekł, że również nie ma drobnych, ale że zapewne będę mógł zmienić pieniądze w jakim otwartym jeszcze szynku. Płacił mi dziesięć franków zamiast sześciu, jakże mu więc nie było usłużyć. Zlazłem też z kozła i poszedłem zmieniać pieniądze do znajomej mi bawarji przy Montmartre, która przez całą noc jest otwartą. Kiedy przyszedłem z powrotem, pasażer czekał na mnie przy bramie hotelu.
— Prędzej! — odezwał się do mnie — zmokłem, co się zowie, a i śnieg zaczyna padać.
— Rzeczywiście, śnieg chłostał mnie po twarzy. Odliczyłem mu pieniądze i dodałem:
— A pański przyjaciel nie wysiądzie?
On zaśmiał się o odpowiedział:
— Mój przyjaciel dawno już wyszedł. Bywajcie zdrowi!
— I znikł w hotelu, zamknąwszy za sobą furtkę. Karetka moja była zamknięta. Śnieg padał coraz większy, wlazłem na kozieł i ruszyłem do domu, dokąd przyjechałem około drugiej, jak już panu sędziemu mówiłem.
— Czy poznacie hotel, dokąd zawieźliście tych dwóch ludzi?
— Cóż znowu. A dlaczegożbym nie miał poznać. Cały Paryż znam jak moją kieszeń. Mogę pana sędziego tam zawieźć, jeśli zechce.