Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/311

Ta strona została skorygowana.

moje, gdym znalazł potwora w tej rodzinie, z którą się chcesz połączyć.
— Potwór! — przerwał Albert, zbladłszy.
— Wyrażenie nie jest za silne! Znalazłem tę kobietę niegodną, którą niegdyś kochałem. Nazywała się wtedy Walentyna — teraz nazywa się pani Bressoles.
— To matka Marji!
Albert zerwał się z krzesła i w tejże chwili powalił się na nie, jakby rażony gromem i rękę przyłożył do serca.
— Marja jest córką tej kobiety! — jęknął złamanym głosem.
Głowa mu opadła na piersi, a łzy potoczyły się z oczu. Nagle Albert podniósł głowę.
— Więc jestem skazany — wyszeptał — i Marja również skazana tak, jak ja. Ona niewinna, ale matka jej jest kobietą nikczemną i dlatego, że anioł urodził się z istoty nikczemnej mamy być rozłączeni na zawsze! Ale czy słusznem to jest, że dzieci odpowiadać mają za postępki, których nie popełniły i za nie mają być karane! O! przecie tak być nie może! Tak być nie powinno! Skądże ojciec wie przytem, że ta matka się nie poprawiła, gdy została żoną, nie odkupiła przeszłości późniejszem życiem bez skazy?
— Niech tak będzie — odrzekł sędzia śledczy. — I na to przypuszczenie się zgadzam. Ale niechaj mi powie, co uczyniła z mą córką, niechaj mi ją odda, a ja jej przebaczę.
— A ojciec pytał ją o tę córkę?
— Pytałem.
— I cóż ojcu odpowiedziała?
— Że wziął ją brat, Armand Dharville.
— I po tem, co ci powiedziałem, czy się jeszcze odważysz pomyśleć o ożenieniu się z Marja?
— Dlaczegóżby nie? Dziewczęciu, które kocham, nic zarzucić nie można, jest ono godne ciebie i mnie...
— Ja ci nakazuję zerwanie — rzekł sędzia śledczy — bez względu na skutki.
— Więc skazujesz mnie, ojcze, na rozpacz?
— Rozpacz byłaby słabością charakteru, a ja chcę, żebyś był niezłomny, jakim powinien być człowiek honorowy.
— Zabijasz swego syna — szepnął Albert.
Głowa opadła mu w tył, a twarz przyoblekła się bladością śmiertelną. Straciwszy siły zgnębiony wzruszeniem, boleścią zemdlał. Sędzia śledczy zadzwonił na lokaja. Obaj zanieśli zemdlonego Alberta do jego pokoju, położyli go do łóżka i otoczyli staraniami.
Omdlenie trwało zresztą niedługo. W kilka minut przyszedł do siebie, lecz w tejże chwili opanowała go gorączka. Niezwłocznie wezwany lekarz zapisał mu uspokajające lekarstwo.
— Czy jest niebezpieczeństwo? — spytał Gibray ze drżeniem.