— Dotychczas nie — odpowiedział doktor — ale może nastąpić. Pański syn ma usposobienie nerwowe, wrażliwe... potrzebny mu wielki spokój... zbyteczne wzruszenie może niebezpieczeństwem zagrozić jego życiu.
Doktór odjechał, sam podawszy przepisane lekarstwo.
Albert zasnął. Sędzia śledczy z duszą pełną niepokoju, który łatwiej zrozumieć, aniżeli opisać, spędził noc przy łóżku syna, oczu nie zamknąwszy ani na chwilę. Nazajutrz choremu było o wiele lepiej. Doktór zabronił jednak wszelkiej pracy, oraz zalecił spokój i djetę. Gibray ani wspomniał, o czem mówiono w przeddzień. Czule pocałował Alberta i poszedł do sądu, gdzie go wzywały obowiązki.
Na myśl, że się z Marją już nie zobaczy, — młodzieniec doznał nadzwyczaj silnego cierpienia moralnego. Rozdrażniła go nieugętość ojca, oburzony był jego niesprawiedliwością.
Godziny upływały powoli i smutno. Poprzedniego dnia Bressoles przychodził dowiadywać się o jego zdrowiu.
— A czy dzisiaj przyjdzie? Jeśli go zaś nie odwiedzi, czyż nie będzie to można przypisać pogorszeniu zdrowia Marji?
Nastał wieczór. Bressoles ani sam nie był, ani nikogo nie przysłał. Niepokój Alberta wzmógł się do szczytu, doktór zastał większą gorączkę i zmarszczył brwi. W tej chwili, choroba się pogorszyła i lekarz zapowiedział początki choroby serca, lecz obiecał energicznie ją pokonywać. Gdy właśnie pisał nową receptę wszedł lokaj.
— Czego chcesz? — zapytał sędzia śledczy.
— Do pana bilet wizytowy... czekają.
Gibray spojrzał na bilet, podany mu przez lokaja z poruszył się i widocznym gniewem.
— Dobrze — odezwał się — idę.
Albert zobaczył gniewny wyraz twarzy ojca. Domyślił się.
— Ojcze — zawołał błagającym głosem — jeśli tym gościem, jak przeczuwam, jest pan Bressoles, poproś go tu z łaski swej, chcę się z nim zobaczyć, zapytać go o...
Zamilkł, Imię które wymówić chciał, zamarło na jego ustach. Serce biło mu silnie.
Doktor spiesznie przystąpił do niego i rzekł do sędziego tonem prawię rozkazującym:
Poproś pan osobę, która przyszła. Potrzeba mi przyjrzeć się wzruszeniu, jakie w synu pańskim obudzi obecność tego gościa.
— Nie mogę — odezwał się sędzia śledczy.
Albert mu przerwał:
— Ona jest tutaj! — szepnął, składając ręce.
— Ona jest tutaj... jestem tego pewny. Odgaduję ją... zdaje mi się, że ją widzę.
— Chodźmy, panie doktorze — wyrzekł de Gibray.
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/312
Ta strona została skorygowana.