— Teraz — odezwał się Maurycy — idź i stań tak, ażebym z łatwością mógł cię znaleźć.
Lokaj skłonił się na znak, że rozumie, zawrócił się i znikł. Maurycy pozostawszy sam, ucho przyłożył do drzwi buduaru. Słychać było tylko zdala dolatującą muzykę orkiestry. Młodzieniec rękę położył na klamce i ostrożnie nacisnął. Otworzyły się drzwi.
Maurycy przestąpił próg, przeszedł przez oranżerię cichemi krokami, zbliżył się do portiery i uchylił ją, ażeby zajrzeć do saloniku. Tu także nie było nikogo. Wtedy przystąpił do jednej z większych doniczek z roślinami podzwrotnikowemi, wysłanej mchem i nacisnął na sprężynę żelaznej szkatułki.
Dał się słyszeć trzask i podniosło się wieko. Przy rzęsistem oświetleniu żółta i pstra łuska gadu błysnęła złowróżbnym blaskiem. Żmija poruszyła się zlekka.
Maurycy przewrócił szkatułkę i żmija wypadła na mech.
— Obudź się i zabij! — wyszeptał.
Wyszedł z oranżerij, mówiąc do siebie cicho.
— Walentynę potrafię ustrzec od niebezpieczeństwa, a Marję zdołam zniewolić, ażeby tu przyszła.
Lokaj, — którym był Verdier — włożył do kieszeni szkatułkę żelazną i wyszedł na ulicę, Maurycy zaś skierował się do podjazdu i udał się na górę głównemi schodami. Za kilka sekund oznajmiono w salonie:
— Pan Maurycy Vasseur.
Budowniczy uścisnął mu rękę, pani Bressoles powiedziała mu z uśmiechem, szczególne mającym znaczenie:
— Jakże to późno, kochany panie Maurycy.
— To prawda, alem niestety musiał w redakcji poprawiać korektę jednego z moich artykułów.
— Niech mi pan poda rękę — mówiła dalej Walentyna — obejdziemy pokoje i usłyszysz pan zasłużone pochwały, gdyż przy ozdobienia, poczynione za radą pańską, wyglądają przy świetle czarodziejsko!
Maurycy wmieszał się w tłum wraz z Walentyną.
— Muszę z panem pomówić — rzekła doń Walentyna.
Maurycy zaprowadził Walentynę do okna, gdzie zupełnie oddzieleni byli od tłumu, choć tylko o dwa łokcie.
— Teraz mów pani prędzej — rzekł — o co chodzi?
— Idzie mi o to — odpowiedziała pani Bressoles — ażeby pan był dzisiaj bardzo uprzejmym dla Marji... słowem, żebyś pan nadskakiwał. Wiem, że nie kochasz Marji, bo mnie kochasz, przecie więc, w imię naszej miłości, ażebyś udawał w niej zakochanego.