Mimowolnie stała się Oktawja oszczędną, a ponieważ hrabia Juan, bardzo bogaty, był dla niej bardzo też hojny, odłożyła już sobie u notarjusza dość pokaźną sumkę.
W chwili, gdy powracamy na ulicę Comartin, do córki Klandyny Charvais, młoda kobieta sama siedziała w buduarze przed stołem, na którym rozłożone były wszelkiego rodzaju przedmioty zegarki, branzoletki, pierścionki, łańcuszki i t. d., które Oktawja układała symetrycznie.
W małej szkatułce srebrnej znajdowały się inne jeszcze przedmioty, ale te chciała zachować bo otrzymała je od hrabiego Juana, Oktawja chciała się pozbyć zbyt licznych wspomnień z przeszłości, wymienić wszystkie te świecidełka na brzęczącą monetę i przyłączyć ją do kwoty, która się zaokrąglała u notariusza.
Wezwała do siebie jubilera. Był to handlarz z lekkiem sumieniem, który z zasady szacował o połowę taniej, kiedy sam nie miał kupić, a gdy chciano mu sprzedać dawał czwartą część ceny. Nazywał się Mueller.
— Chciałabym — rzekła Oktawja do niego — ażeby pan się przyjrzał tym rzeczom i oszacował je najdokładniej.
Wyjął z kieszeni szkło powiększające, przystąpił do stołu i rzekł z widocznym zachwytem.
— Ho, ho! bardzo ładne cacka. Bardzo eleganckie. Co za gust. Słowem, wszystko to warte jest szanownej pani.
— Niech pani otwarcie powie, czy mnie pani wezwała tylko po to, ażeby dla przyjemności dowiedzieć się chętnie odemnie, ile to wszystko warte, czy pani myśli sprzedać?
— A gdybym myślała? — odrzekła Oktawja — czybyś pan kupił?
Jubiler myślał sobie:
— Jeśli mi sprzeda za tę cenę będę miał przeszło dwadzieścia tysięcy franków czystego zysku — i odrzekł:
— Dlaczego nie!
— Za ile?
— Dam pani gotówką trzydzieści ośm tysięcy franków.
— Bądź pan rozsądny, jeśli chcesz pan zrobić interes.
— A pani ile żąda?
— Czterdzieści pięć tysięcy za wszystko.
— Razem z połamanemi rzeczami, z kawałkami złota i srebra w tej szkatułce hebanowej?