Wspólnik kapitana Van Broke i opata Merissa jakby skamieniał.
Najlżejszy popęd serca nie pociągał go do tej kobiety, która dla niego była tak czułą, tak przywiązaną i którą nazywał „poczciwą opiekunką“ poniekąd nawet z pewną miłością, kiedy nie wiedział, że jest jego matką.
Jedno tylko budziło w nim strach i literalnie wprawiało w przerażenie, a mianowicie okoliczność, że służy w policji jego matka, że szukała go, mordercę, ażeby oddać pod gilotynę. Na tę myśl obłąkania dostawał.
Jedno słowo, jeden ruch nieostrożny mogą mnie zdradzić, a onaby mnie wydała.
Stopniowo jednak spokój powracał w jego myślach, a zastanowienie się całkiem dodało mu odwagi.
— Kocha mnie, uwielbia, dla niej wszystkiem jestem — mówił sobie zbrodniarz. — Gdybym się nawet zdradził, nie wydałaby mnie... nie mam się czego lękać!
Zaszła w nim zupełna zmiana. Stał się znów pierwszorzędnym komediantem, jakim był zawsze. Ujął za rękę p. Rosier, podniósł ją, przyciągnął do piersi i całując z obłudną tkliwością, zawołał:
— Jabym cię nienawidzieć miał i pogardzać tobą, szlachetna i nieszczęśliwa męczennico. Ażali sądzisz, mylisz się, a jeśli tak myślisz, za jakiego potwora niewdzięczności mnie masz? — Kochałem cię już, nie wiedząc, czem dla mnie jesteś, widząc w tobie uosobienie przywiązania! Teraz wiem wszystko, wiem, ileś wycierpiała i miłość moja zwiększyła się od tych cierpień twoich. Sto razy bardziej cię kocham i szanuję tak, jak cię kocham!
Aime Joubert płakała, ująwszy w obie ręce głowę syna i pokrywając czoło jego pocałunkami, w których tonęła cała jej dusza.
— Więc to prawda? — wyszeptała.
— Przebaczasz mi to, co uważałam za swój obowiązek?
Pani Rosier ledwie, oddychała, tak wzruszona była radością tą nagłą.
— O! Maurycy... o! moje dziecko — mówiła głosem ledwie zrozumiałym. — Jakżeś mnie uspokoił... ile szczęścia dają mi twoje słowa.
Młodzieniec znów objął matkę posadził ją, sam usiadł i wznowił rozmowę.
— Więc wciąż jeszcze szukasz tego człowieka?
— Szukam i szukać będę nieustannie, nie zrażając się niczem.
— Czyś wpadła już na jego ślad?
— Tak... wiem, że jest w Paryżu, widziałam go, mówiłam z nim, trzymałam go w ręku! W chwili stanowczej szatan wziął jego stronę i wymknął mi się!
— A czyś pewna, że to on?
Pani Rosier skinęła potwierdzająco. Maurycy pytał dalej:
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/346
Ta strona została skorygowana.