— Znam... i pan go także zna! Bardzo miły i zacny młodzieniec, uwielbia pańską córkę, a pana szanuje jak ojca.
— Jak się nazywa?
— Pan Maurycy Vasseur. To pewna, że córka państwa nie kocha się w Maurycym, lecz zdaje się, że go lubi. A od przyjaźni do gorętszego uczucia jeszcze tylko krok jeden. Maurycy zacznie od tego, że będzie obmyślał rozrywki dla panny Marji, która niebawem nie będzie mogła bez niego się obejść. Dla podjęcia tego rezultatu mianowałem Maurycego urządzającym rozrywki dla naszej kochanej chorej, czy źlem uczynił?
— Naturalnie, że dobrze — odpowiedział budowniczy, ściskając doktorowi rękę.
— Zupełne uznanie mam dla pańskich jak najzacniejszych zamiarów, panie doktorze, jak prawdziwy nasz przyjaciel postępujesz.
— Więc pan zgadza się na samą myśl co do tego małżeństwa.
— W zasadzie tak.
— Przyjmuje pan Maurycego za zięcia?
Ludwik Bressoles westchnął ciężko, zanim odpowiedział:
— Nie jegobym wybrał, ale przy okolicznościach obecnych nie sposób wywzajemnić się odmową za jego przywiązanie... dziś jeszcze pomówię z Marją.
— Więc do widzenia, jutro.
— Da widzenia.
W jednym z rodziałów poprzednich jużeśmy powiedzieli, że koniec zimy podobny był do początku wiosny. Słońce grzało ziemię, a na drzewach pokazywały się przedwczesne pączki. Po południu Lartigues i Verdier, z którymi Maurycy się rozstał, udając się na ulicę Verneuille, pojechali razem na stację kolei Vincennes. W chwili, gdy wchodzili na stację — Verdier zapytał:
— Jedźmy do Port-Creteuille?
— Tak, wysłaniec Michała Bremont ma czekać na mnie w Port-Creteuille.
— O której godzinie?
— O trzeciej.
— Więc masz dosyć czasu, wiesz co, zmieńmy marszruę.
— Wystrzegam się tych stacyj kolejowych, gdzie mogą być rozstawieni agenci, mający twój rysopis. Pojedziemy statkiem do mostu Charenton, tam wysiądziemy.