między Charenton a Grenelle. Pani Rosier widziała niebezpieczeństwo pośród mgły która się podniosła z zapadnięciem zmroku.
— Rozbijemy się — rzekła do Galoubeta, który jej na to odpowiedział:
— Skały podejmuję się ominąć tylko musimy się strzec wiru.
Byli już u skał nadwodnych, Galoubet, zgarbiony nad swojem wiosłem, odepchnął łódkę, która przeleciała, jak strzała między skałami, tworzącemi coś w rodzaju tamy i wpadła z całym pędem w wir, który ją zaraz też pochwycił. Nieszczęsna łódka, do połowy zatopiona, zakręciła się, potem popłynęła dalej, ale bardzo wolno.
— Baczność! — krzyknął Sylwan Cornu. — Prąd unosi nas ku wierzbom, które tam widzicie. Łódka lada chwila zatonie. Uchwyćmy się gałęzi, jak tylko do nich podpłyniemy.
Troje osób naszych stanęło na przodzie łódki, która coraz bardziej pogrążyła się w wodzie pod ciężarem ich ciała i niby konwulsyjnie drgała, jak gad zdychający. Nagle nowa fala nadpłynęła, łódka napełniła się wodą po brzegi i poszła na dno. Pani Rosier tyle była przytomną, że uchwyciła się mocnej gałęzi i do połowy tylko pozostała w wodzie, Galoubet i Sylwan Cornu zniknęli na minutę, ale prędko wypłynęli dość daleko od siebie, wodę wyrzucając nozdrzami, jakby definy..., obaj wybornymi byli pływakami, ale gwałtowny prąd stawał im na przeszkodzie. Przytem paraliżowały ich niemało długie bluzy wieśniacze i buty grube, z ciężkiemi podeszwami.
— Hej! Galoubet! — zawołał Sylwan.
— Sylwan, hej! — odpowiedział Galoubet.
— Płyńmy z wodą, mój stary, inaczej potopimy się jak kociaki. Przy drugim brzegu widzę sitowie, to nie musi być głęboko. Płyńmy tam!
W pięć minut agencn opadłszy z sił, ledwie odychać mogąc, dostali się na wysepkę, do połowy zatopioną, skąd nie było już widać tego miejsca gdzie łódka poszła na dno.
— Uf! — odetchnął Galoubet — o mały włos nie utonęliśmy.
— Od utopienia wyratowaliśmy się — odpowiedział Sylwan ale boję się zapalenia płuc.
— Dlatego, żeś nogi zamoczył?
— Tak.
— E! to tylko baby są takie delikatne! a my z wapna i piasku ale jesteśmy. Ale gdzie biedna pani Rosier?
— Widziałem, jak uczepiła się gałęzi wierzby.
— Więc znowu popłyniemy wpław — rzekł — tylko że tu nie ma bystrego prądu, bezpiecznie dostaniemy się na brzeg. Dalej!...
Śmiało wskoczył do wody, a Galoubet równocześnie prawie za nim.
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/374
Ta strona została skorygowana.