— Aha! rzeczywiście to niebezpieczna kobieta, ale chyba zbiliście ją z tropu.
— Jak na teraz spodziewamy się, że nas ale schwyta.
W ten sposób rozmawiając, doszli na brzeg Marny. U brzegu stało ze trzydzieści rozmaitych łódek, z których jedne należały do osób prywatnych, inne do właściciela restauracji, który je wynajmował swoim gościom. Przy tej przystani maleńkiej, stała niewialka budka, której drzwi otwierały się za naciśnięciem główki gwoździa Lartigues znał ten sekret dość zresztą prosty.
— Wszedł do budki, wziął stamtąd dwa wiosła, powrócił do Verdiera i Hiszpana i rzekł do nich, wybierając dużą łódź, przywiązaną do brzegu zwyczajnym sznurem.
— Siadajcie, przejedziemy się i pomówimy swobodnie!
Wsiedli do łódki, wyprowadzili ją na środek rzeki i wówczas rzekł Lartigues:
— Teraz pomówmy z sobą, ale po cichu.
Zaledwie na prawo i na lewo widać było brzegi. Wtedy wszczęła się taka rozmowa.
— Więc hrabia list mój otrzymał? — zapytał Lartigues.
— Przed dwoma tygodniami — odpowiedział Jose Golano — i widzisz, że nie tracąc czasu, posłał mnie naprzód do Bremonta, bo niedaleko stąd od Londynu, a potem do ciebie. Więc hrabia. Iwan Kurawiew przebywa teraz w Paryżu?
— Od grudnia po przybraniu nazwiska Iwana Smoiłow. Dowiedziałem się o tem dopiero przed miesiącem i zaraz dałem znać hrabiemu.
— I w tym właśnie celu Iwan Kurawiew przyjechał do Paryża, jak pisałeś do hrabiego, mego pana?
— Tak. Uroił sobie, że mnie dogoni z pieniędzmi lub siłą wydobędzie odemnie dowody, że hrabia należał do zabójstwa jego matki, hrabiny Kurawiew.
— Wiesz o tem napewno?
— Tak.
Lartigues, zręcznie umiejąc kierować wiosłem, szczęśliwie wyminął skały, potem wpłynął w jeden z kanałów Marny, który pokryty był przy wysokim brzegu sitowiem i innemi roślinami wodnemi.
— Tutaj staniemy — rzekł doskonały wioślarz — tu nam nikt nie przeszkodzi. W nocy nikogo niema w kanale.
Wiatr ustał zupełnie, księżyc wypływał na sklepienie niebios, a chociaż co chwilę zasłaniały go obłoki, ciemności jednak były już nie tak gęste. W chwili, gdy Lartigues przywiązał łódkę do krzaka, który do połowy wystawał po nad wodą, ze stromego brzegu dał się słyszeć szelest trawy i gałęzi, ale tak cichy, że nikt go z trzech podróżnych nie dosłyszał. Ktoś czołgał się, jak żmija po trawie rosnącej na brzegu. — Dwie ręce bardzo ostrożnie odsunęły gałązki krzaku. Czyjaś głowa nachyliła się ku kanałowi i dwo-
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/378
Ta strona została skorygowana.