Pani Joubert zimny pot wystąpił na czoło.
— A ja tu sama jestem! — pomyślała — poraniona, bezsilna! Szatan jakiś mnie prześladuje, ale zbrodniarze mówić jeszcze będą, może się dowiem przynajmniej, gdzie mają swoją norę.
— Ej! — odpowiedział Lartigues — jakże chcesz, ażeby się wziął do tego młodego człowieka, kiedy go ma w swej opiece prefektura. Nieostrożna próba może nas zgubić.
— Ja to rozumiem, ale kiedy się kto chce pozbyć wroga, są na to przecie inne sposoby, jak sztylet i trucizna, są rozmaite jeszcze fatalne wypadki, nieszczęśliwe spadnięcie z konia, pojedynek ze zręcznym przeciwnikiem.
— Pomyślę o tem: zgoda!
Wysłaniec wyjął z kieszeni pugilares a z niego jakiś papier, który podał następnie Lartiguesowi.
— Oto macie przekaz na Rotszylda, sto tysięcy franków — rzekł. — Drugą połowę otrzymacie po przyjeździe do Madrytu.
Aime Joubert zadrżała z radości.
— Mam ich w ręku — pomyślała.
— Idźcie po pieniądze do Rotszylda, a już ja tam będę.
Jakkolwiek pani Rosier ledwie się poruszyła, już jednak przez to kamyczek oderwał się od brzegu i wpadł do wody. Agentka usłyszała to i zadrżała teraz całem ciałem. Verdier, zdziwiony tem niespodziewanem pluśnięciem, jął się przysłuchiwać. Pani Rosier zrozumiała, że ją znajdą i chciała wstać, ażeby uciec.
— Tu ktoś jest — rzekł Verdier głucho — ktoś nas podsłuchuje.
— Napewno pan to wiesz? — zapytał Golano.
— Cicho — nakazał Lartigues.
Aime Joubert była w niewysłowionym strachu. Chciała iść, nogi ugięły się pod nią, z jękiem zwaliła się na ziemię i znowu zemdlała.
— Słyszeliście? — szepnął Verdier.
— Słyszałem — odpowiedział Golano — jakieś ciche stąpanie, jak i upadnięcie ciała.
Trzej ludzie weszli na odłam skały i wkrótce znaleźli się na łące, ciągnącej się wzdłuż Marny.
Wtem Lartigues ledwie stłumił swój okrzyk i wskazał ciemną masę, leżącą na trawię o kilka kroków. Zbliżył się do tej masy.
— Kobieta! — zawołał — kobieta zemdlona.