— Co to? — spytał Verdier zdumiony — czy znasz ją?
— Znam! Przecie to ona! Aime Joubert!
— Agentka!
— Tak! nasz najniebezpieczniejszy, a raczej nasz jedyny wróg niebezpieczny.
— Szatan nam dopomaga — rzekł Verdier, zacierając ręce. Nie żyje, a Maurycy nie może nas posądzać o jej śmierć! Zostawimy ją tutaj.
Podnieśli ciało i złożyli je na wysokim, spadzistym brzegu. Potem Lartigues kopnął je nogą i ciało znikło w ciemnościach i głuchem plaśnięciem w toniach Marny.
— A teraz w drogę!... szatan nas wyręcza!
Wszyscy trzej oddalili się spiesznie.
Nazajutrz po katastrofie pani Aime Joubert, była to niedziela, przyszli Galoubet i Bornu o dziewiątej zrana do naczelnika policji śledczej.
Ten wiedząc, że już byli w przeddzień, kazał ich natychmiast wpuścić, pomimo, że w tej chwili znajdowali się u niego dla raportu Jodelet i Martel. Pierwsze jego słowa były:
— Dobre nowiny macie?
— Gorszych chyba nie może być! — nieszczęścia... Pani Rosier nie żyje!
Naczelnik, Jodelet i Martel krzyknęli ze dziwienia i przerażenia.
— Mówcie — rzekł naczelnik głuchym głosem.
Galoubet opowiedział wszystko, o czem już czytelnicy wiedzą. Słuchacze literalnie osłupieli. Opowiadanie już się skończyło, a naczelnik dopiero po chwili zapytał:
— I sądzicie, że biedna kobieta nie mogła się wyratować z Marny?
— Słyszeliśmy, jak jej ciało wpadło do wody, gdyśmy sami walczyli z prądem.
W tejże chwili do gabinetu wszedł agent, a na zapytanie: „Czego żąda“ odpowiedział:
— Z Saint-Maure żandarm przyniósł list, który ma panu naczelnikowi do rąk oddać.
Wprowadzono żandarma.
— Panie naczelniku — rzekł, ukłoniwszy się. — Przysyła panu list pan komisarz z Saint-Maure. Prosi, ażeby pan zaraz tam przyjechał.
— Co się stało?
— Na pewno nie wiem, ale podobno jakąś kobietę znaleziono na brzegu Marny. Zapewne pan komisarz o tem pisze.
Naczelnik rozpieczętował list i przeczytał, co następuje:
„Panie Naczelniku policji śledczej! Obecność pańska jest po-