Dzięki stosunkom z dziennikami, mógł się wystarać o bilety wejścia, albowiem oficjalnie dopiero za dwa dni miała być wystawa otwartą.
Wróciwszy do siebie, zastał list od Lartiguesa. Pisał doń lakonicznie co następuje
„Jutro zrana przyjdź pan o dziewiątej.
Nazajutrz o oznaczonej godzinie stawił się Maurycy przy ulicy Surenes, gdzie nań już czekali obaj wspólnicy. Zobaczywszy go uśmiechniętego i wesołego, bystro spojrzeli na siebie. Widocznie młodzieniec nie wiedział, co się stało na brzegach Marny, a zatem nie słyszał jeszcze o tragicznej śmierci matki. Czytelnicy nasi pojmują, że Lartigues i Verdier mogli sądzić, że Aime Joubert nie żyje. Maurycy przywitał ich uściśnięciem ręki i rzekł:
— Cóż słychać? Znaleźliście Symeonę?
— Niestety nie. Ale teraz nie o tę Symeonę chodzi — odpowiedział Verdier.
— A o co?
— Trzeba nam się pozbyć niebezpiecznego człowieka.
— Jak się nazywa?
— Hrabia Iwan Smoiłow Kurawiew. Ma on za co mścić się na nas, żeśmy zabili ojca jego w Hiszpanii.
— To zmienia postać rzeczy. Ale przecie o wszystkiem tem wiedzieliście przed miesiącem, skądże taka raptowna zmiana?
— Bo przed miesiącem śmierć jego nie przyniosłaby nam żadnego zysku.
— A teraz?
— Teraz da nam dwakroć sto tysięcy franków, z których sto tysięcy już w przekazie na okaziciela otrzymaliśmy i nasz niemowa Dominik odbiera je w tej chwili u Rotszylda.
— Toście się chyba widzieli z owym hrabia hiszpańskim, nieprzyjacielem Kurawiewa?
— Widzieliśmy się z jego wysłańcem.
— Kiedy?
— Onegdaj!
— I żąda jego śmierci?
— Żąda, płaci za nią, a prócz tego ofiarowuje nam w Hiszpanji swoją protekcję i bezpieczne schronienie, kiedy uznamy za potrzebne uciec przed policją francuską.
— Bardzo dobrze. Jakiejże rady spodziewacie się odemnie w tej sprawie, która was tylko dotyczy?
— Ona i ciebie tak, jak nas dotyczy, bośmy z sobą związani umową i wszystko musi być między nami wspólne.
— Niech i tak będzie. Lękacie się go w sprawie, wprost was osobiście dotyczącej, załatwijcie się z nim. Kiedy mnie będzie zawadzał, wtedy ja się do niego zabiorę.