Pomieściłam ją przy pomocy ojca, jako dozorującą nad szwaczkami u pani Dubief, na pensji, gdzie się kształciłam, przy ulicy Ville de Eveque.
Maurycy uważał na każde słowo Marji. Walentyna nie słuchała córki.
— A jak się nazywa ta rzeczywiście interesująca osoba? — zapytał młodzieniec, a serce mocno mu biło.
— Symeona!
Usłyszawszy to imię, Maurycy nie bez wielkiego wysiłku powściągnął okrzyk radości, jaki tylko co nie wyrwał się z jego ust.
— Nareszcie ją mam! — pomyślał — to ona... w wychudłych od choroby rysach poznaję twarz z fotografii, którą mi pokazała Klaudyna Charvais. Przytem wszystko się zgadza. Marja powtórzyła tylko to, co mi powiedziała Oktawja. I dodał głośno:
— Więc ta biedna panienka teraz dozorująca szwaczkami była na tej samej pensji, gdzie pani?
— Tak, u poczciwej pani Dubief, która się zachwyca jej pracowitością. Gdyby pan teraz zobaczył Symeonę, z trudnością by pan poznał, że to ta sama, co na obrazie. Teraz ona zdrowa i wesoła i wcale nie wygląda na umierającą sierotę, której wzruszający portet odtworzył pan Servais z takim talentem.
Maurycy zamyślił się. Szukał sposobu skorzystania jak najprędzej z tego, czem mu się przypadek przysłużył. Marja widocznie znowu doświadczała wielkiego znużenia. Troje naszych opuściło tedy wystawę i pojechało karetą, która czekała na nich przed pałacem Przemysłu. Dochodziła piąta, gdy powracali do domu.
Marja poszła zaraz do swego pokoju. Walentyna i Maurycy pozostali sami na chwilę.
— Hrabia Iwan Smoiłow wydaje mi się niebezpiecznym — rzekł Maurycy do żony budowniczego — chce Alberta de Gibray uratować i mówi o tem z takiem przekonaniem, że aż mnie przestrasza. A jeśli mu się uda?
— Wszystko przepadnie wtedy — odpowiedziała Walentyna. — Albert zechce żenić się z Marią, a ojciec jego, ażeby przeszkodzić temu małżeństwu, odważy się na skandal.
— Trzeba mój ślub przyspieszyć.
— Bezwątpienia, ale to nie odemnie zależy.
— A od kogoż?
— Od doktora, on ma na mego męża większy wpływ.
— To ty wpłyń znów na doktora.