W drodze agentka rzekła do swych pomocników:
— Dopuścimy się maleńkiego bezprawia, do którego nie jestem upoważniona, ale są chwile, kiedy drogi prawowite wydają się zanadto długiemi. Do jutra szanse, jakie się nam uśmiechają tej nocy, mogą zupełnie zniknąć. Do nowego jednak rozporządzenia zachowajcie w tajemnicy nasze usiłowania.
— Może pani na nas liczyć — odpowiedzieli.
Przyszli do dystrybucji. Była już zamknięta. W antresoli nad sklepem świeciło się jeszcze.
— Muszą tu nie spać — rzekła agentka — mogą nawet przypadkiem otworzyć okno. Poczekajmy, póki nie zasną. Przejdźmy się trochę.
Aime Joubert, Sylwan Cornu i Galoubet zwolna doszli do cyrkułu policyjnego, mieszczącego się w gmachu Elizejskim. Na dyżurze stał sierżant miejski. Zobaczywszy tych spacerowiczów nocnych, popatrzył na nich bardzo uważnie. Agentka i pomocnicy jej wrócili się, potem po raz drugi zbliżyli się do sierżanta miejskiego, którego widocznie niepokoiła ta przechadzka.
— Sylwan to zauważył.
— Sierżant ma nas na oku — rezkł do pani Rosier.
— Widzę — odpowiedziała — a ponieważ nie chcę, ażeby nam przeszkodzono, wejdźmy tu i powiedzmy, kto jesteśmy.
Skierowała się ku bramie cyrkułu, a gdy sierżant zapytał ją czego chce, wyjęła z kieszeni bilet swój policyjny i pokazała.
— To idźcie — rzekł sierżant.
Weszli. Dozorca rozmawiał z brygadjerem sierżantów miejskich. Pani Rosier przystąpiła do niego i przedstawiła się jako agentka.
— Mamy interes na przedmieściu św. Honorego — rzekła — przyszłam prosić pana, ażebyś pan nie puszczał tam patrolu nocnego, póki nie przyjdę powiedzieć, żeśmy już skończyli.
Dozorca odpowiedział agentce:
— Bardzo dobrze. Brygadier da odpowiednie zlecenie.
W samej rzeczy brygadjer sierżantów miejskich zmienił kierunek patrolu, a pani Rosier, upewniona o tem, wyszła z cyrkułu wraz z Galoubetem i Sylwanem.
— No — rzekła — teraz nam nic nie przeszkodzi działać swobodnie.