Przystawiła kopertę do otworu garnuszka i para zwilżyła klej. Po chwili położyła list na stole i delikatnie, końcem cieńkiego nożyka kościanego otworzyła kopertę. Galoubet, który się przypatrywał uważnie i z wielką ciekawością, nie mógł się powstrzymać od okrzyku:
— Udało się!
Pani Rosier wyjęła skwapliwie list z koperty, rozłożyła go i spojrzała na podpis. Wyczytała ze zdziwieniem: P. Martin.
— Omyliliśmy się! — rzekła.
— O nie! — odparł Galoubet — to ten sam list, ręczę za to.
Tymczasem agentka chciwie czytała list, który Verdier napisał przy ulicy Surennes.
— A jednak musiałeś się omylić — odezwała się z gniewem do Galoubeta. — To list jakiegoś poczciwego mieszczanina. Żadnego znaczenia nie ma.
— Nie może być, bo przecie ten, co go wrzucił, jest fałszywym opatem.
Pani Rosier czytała list po raz drugi. Nagle krzyknęła.
— Co takiego? — zapytali ze zdziwieniem obaj agenci.
— Ten list napisany jest kratką.
Agentka spiesznie wyciągnęła szufladę biurka.
— Z kratką? — powtórzyli Galoubet i Sylwan, dla których te słowa były całkiem niezrozumiałe.
— Co to znaczy?
— Zobaczycie — rzekła agentka, biorąc papierek złożony w kilkoro. — Zobaczycie i zrozumiecie.
Rozwinęła „kratkę“, znalezioną w kieszeni mężczyzny, zabitego na licy Montorgueil i wystawionego w Mordze, potem przyłożyła ją do pierwszej stronnicy listu.
Wtedy wyróżniły się wyrazy, stanowiące rzeczywistą treść listu;
„Tu wszystko idzie dobrze, jak już pisałem poprzednio. Na początku miesiąca czerwca skończymy wszystko. Będziemy mieli w ręku akta zejścia. Napisz, czy mamy po załatwieniu sprawy do ciebie przyjechać, a naszego młodzieńca zostawić w Paryżu dla wyjęcia aktów. Potem do nas przyjedzie do Londynu.“
Stronnica kończyła się temi słowy. Aime Joubert przełożyła stronnicę, przyłożyła kratkę do następnej i czytała dalej.
„Agentka ściga nas nieustannie. Szukają nas i trzeba zniknąć im jak najprędzej. Czekam na odpowiedź w środę. Pójdę po nią na pocztę przy ulicy Enghien, pisz do mnie pod I. J. K. 50.“
Pani Rosier wstała z rozpromienioną twarzą — z oczyma błyszczącemi.
— Nareszcie! — zawołała. — Nareszcie są w naszem ręku! Napróżno się kryjecie, zbrodniarze i sądzicie, żeście bezpieczni. W środę was pochwycę! W środę będziecie w mem ręku!
Zamilkła na dwie sekundy, potem mówiła z zapałem:
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/417
Ta strona została skorygowana.