Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/423

Ta strona została skorygowana.
XXXII.

Pani Rosier udała się do prefektury w poniedziałek, w dzień składania raportów, wespół z Galoubetem i Sylwanem. Naczelnik policji przedewszyskiem zapytał:
— Macie co nowego?
— Mamy.
— Czegoście się dowiedzieli? Pani ma jakie wiadomości?
— Tak, jestem pewna, że fałszywy opat, — którym jest poprostu Verdier, bywa na przedmieściu św. Honorego. Powinniby więc agenci pilnować tam w dzień i w nocy.
Spotkała pani Verdiera?
— Ja nie, ale Galoubet widział go w dystrybucji.
— Czemu go nie schwytał?
— Niestety, poznał go już za późno, kiedy zbrodniarz wsiadł do dorożki; nie mógł go dogonić.
— Sprawa nie idzie naprzód, ale na mnie odpowiedzialność ciąży.
— Niech pan nadziei nie traci — odpowiedziała agentka. — Już bliscy jesteśmy celu.
— Oby Bóg panią wysłuchał. Każę rozciągnąć dozór nad przedmieściem św. Honorego.
— Czy potrzebuje pani Martela i Jodeleta?
— Nie. Wystarcza mi Galoubet i Sylwan.
— Chciałabym, ażeby Galoubet, jako znający Verdiera z powierzchowości, przyłączył się do tych, którzy będą pilnowali przedmieścia.
— Jeśli mi go pan zabierze, pozostanę sama jedna z Sylwanem.
— Czy pani co szkodzi?
— I bardzo.
— Jakto, czyżby pani zamierzała działać z innej strony, niż my?
— Tak.
— Ma pani do wyśledzenia coś pewnego?
— Tak.
— Coś pewnego?
— Tak, sadzę. Niech pan zda się na mnie i tylko niech mi pozostawi Galoubeta i Cornu.
— Dobrze. Niech ich pani zatrzyma.
— Chciałabym mieć jeszcze dwóch jakich silnych ludzi. Czy