strybucja. Iwan wstąpił do tego sklepu, przy kantorku siedziała kobieta.
— Czy w tym domu niema stróża? — spytał.
— Jest — odpowiedziała dystrybutorka — ale mieszkanie ma od ulicy Berangera. Jeżeli panu chodzi o kogo z lokatorów mogę pana objaśnić.
— Chciałbym się dowiedzieć, czy w tym domu mieszka pan Marchais?
— Pan Marchais... tak, bardzo mało mówiący, ale porządny człowiek.
— Na którem piętrze?
Na drugiem, ale myślałam, że pana Marchais niema w Paryżu.
— Musiał chyba powrócić, bo mam dziś być u niego.
— Niech pan pójdzie na drugie piętro. Omylić się nie można, bo pan Marchais sam tylko mieszka na tem piętrze.
Hrabia podziękował kupcowej i znowu wszedł do bramy. Kiedy wychodził, Galoubet przyglądał mu się trochę niespokojnie, widząc jednak, że wraca i furtkę za sobą zamknął, agent uspokoił się zupełnie.
Hrabia Iwan według wskazówek dystrybutorki poszedł po schodach i ręką pewną szarpnął za dzwonek u jednych drzwi na drugiem piętrze. Za temi drzwiami czekał Piotr Lartigues.
Na ulicy Surennes także działano. O wpół do jednastej Verdier i Maurycy wyszli do małego ogrodu pałacyku.
Poprzez parkan, opięty bluszczem i przedzielający ogród ten od parku pensji, starali się dojrzeć wśród gałęzi drzew okna siedziby pani Dubieuf... Na górnych piętrach we wszystkich oknach było ciemno, z wyjątkiem jednego. Verdier szukał na swym planie, do jakiego pokoju należało to okno.
— To pokój Symeony! — odezwał się po kilku minutach.
— Tak sądzisz?
— Wiem napewno.
— Dziewczyna jeszcze nie położyła się spać.
— A przynajmniej nie śpi, bo lampa nie zagaszona. Trzeba więc będzie poczekać.
— Poczekajmy.
Maurycy przechadzał się po ogródku, niezwykle wzburzony. Pierwszy raz w życiu czuł, że mu się serce ściska. Nigdy w chwili spełniania zbrodni — a wiemy, że ich wiele miał na sumieniu — nie doświadczał podobnego wzruszenia. Verdier nie spuszczał oczu z okna Symeony.
— O! wyrzekł nagle.
Światło zgasło i w tejże chwili wybiła jedenasta.
— Co takiego? — zapytał Maurycy.
— Symeona zagasiła lampę.