Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/439

Ta strona została skorygowana.

— A list? — żywo spytał mniemany opat. — Spodziewam się żeś listu nie zostawił przy nim.
— List jest — odpowiedział Lartigues, kładąc go na stole. — Spalcie go.
Maurycy wrzucił list w ogień na kminku.
Lartigues mówił dalej:
— Teraz odpocznijmy trochę. Djabelnie jestem znużony.
— I ja także — rzekł Maurycy.
— Spać będziemy wybornie, bo interesa, jakieśmy załatwili dzisiejszej nocy zapewniają nam spokój. Teraz pozwólcie sobie dać dobrą radę.
— Prosimy.
— Zamknijcie się tu obaj i nie wychodźcie, dopóki nie pojedziecie do Anglji.
— Rada rzeczywiście dobra i zastosujemy się do, niej — rzekł Lartigues. — Ale jutro powinienbym iść do biura pocztowego przy ulicy Enghien po list, którego, się spodziewam z Londynu.
— To ja pójdę, — rzekł Maurycy. — Nasze wspólne interesa wymagają, ażebyście, się już nie pokazywali w Paryżu.
— Dobrze, ale jeżeli tak, to weź to.
Lartigues wyjął z pugilaresu jakąś kopertę i podał ją Maurycemu, mówiąc:
— To koperta od listu, który już odebrałem w biurze poczty. List, który zabierzesz jutro, taki sam będzie miał adres. Pokażesz tylko tę kopertę, a zaraz ci list oddadzą.
— Bardzo, pięknie! — rzekł Maurycy, kładąc kopertę do kieszni.
— Muszę jak najprędzej mieć list z Londynu — dodał Lartigues.
— Bądź spokojny. Przezemnie nie będziesz długo czekał. Przyniosę tutaj list wprost z poczty. A teraz dobrej nocy i do jutra. Między milionami a nami pozostała już tylko jedna przeszkoda bardzo słaba i ta usunięta będzie za tydzień.
Lartigues odprowadził młodzieńca do furtki i tu się rozstali przy uściśnięciu ręki powtarzając sobie wzajemnie.
— Spokojnej, nocy! Do jutra!

XXXVII.

Czytelnicy bez wątpienia nie zapomnieli, że pani Rosier pojechała do naczelnika policji śledczej. Zobaczywszy ją, naczelnik policji zawołał:
— Cóż się stało, kochana pani Rosier?
— Nadzwyczaj ważne rzeczy. Czemprędzej do prefektury. Potrzeba tylko ludzi — Lartigues w naszem ręku.