Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/444

Ta strona została skorygowana.
XL.

Wydawszy w domu u siebie kilka zleceń, pani Rosier udała się na ulicę Meslay. Tu czekał już na nią Galoubet, Sylwan i Cornu i dwóch agentów, przysłanych przez naczelnika.
Wszyscy czworo ubrani byli bardzo skromnie, ale porządnie. Agentka była zdania, ażeby się lepiej nie przebierać i wyszła z nimi, poleciwszy im z tyłu iść z miną ludzi, spieszących na miasto za interesami.
Stosując się do tego, szli za nią w milczeniu. Przybywszy przed kantor poczty przy ulicy Enghien, pani Rosier skinęła na nich znacząco, ażeby zaczekali. Sama zaś weszła do kantoru zapytała:
— Czy mogę się widzieć z panem odbiorcą listów?
— Nie wiem — odpowiedział urzędnik — rzecz osobliwa, odpowiedział tonem grzecznym.
— Jakbym się mogła dowiedzieć?
— Niech pani zapuka do drzwi tego gabinetu.
— A gdzie są tę drzwi?
— Na lewo w środku sali.
— Dziękuję.
Agentka podeszła do wskazanych drzwi i zapukała.
— Proszę! — odezwał się głos z wewnątrz.
Otworzyła drzwi i weszła do gabinetu, a na pytanie urzędnika, czego sobie życzy, wymieniła swe nazwisko, przedstawiła bilet i objaśniła, w jakim przybywa zamiarze.
Urzędnik prędko wstał z miejsca, poprowadził ją do tego oddziału, gdzie wydawane są listy adresowane poste-restante.
— Czy ma pan — spytał urzędnika odziału — list z Anglji pod adresem I. J. K. 50?
Urzędnik przejrzał dość duży pakiet listów, które wyjął z szuflady i odpowiedział:
— Mam, oto jest.
— Ta pani stanie przy panu — mówił dalej urzędnik-odbiorca — tak, żeby jej nie mógł zobaczyć ten, kto przyjdzie po list, ale żeby ona mogła go widzieć. Niech pan zastosuje się do jej zleceń, to sprawa administracyjna.
— Dobrze.
Pani Rosier podziękowała odbiorcy, który skłoniwszy się jej uprzejmie wyszedł.