Przy tych słowach pani Rosier ujęła znowu powycinany papierek, rozwinęła go całkiem, a wtedy oskarżająca kratka w całości przedstawiła się jej oczom.
— Maurycy zabójcą — wyszeptała pani Rosier głuchym głosem. — Nie podobna nie wierzyć rzeczywistości! Lartigues, zabrał mi syna, ale gdzie go łotr znalazł? Jakim sposobem go poznał? Jak zdołał nim opanować? O! teraz przekonana jestem, że Lartigues kryje się pod nazwiskiem kapitana Van Broke. A Maurycy całował mnie, nazywał ukochaną matką, zapewniał, że podziwiać będzie odwagę moją, gdy mu powiem, kto jestem, a kiedym się zwierzyła przed nim, że szukam zabójcy z cmentarza Pere Lachaise i z ulicy Montorgueil, że ścigam Lartiguesa — słuchał, uśmiechając się — nie drżał. Cóż to za potwora na świat wydałam? Syn mordercy sam musi być mordercą, jak ojciec, odzywa się w nim krew ojca!
Po chwili milczenia, podczas którego cierpienie rozdzierające duszę, przebijało się na twarzy jej, agentka mówiła dalej:
— Nie, nie! jeszcze nie wierzę! Wszystko mi mówi, że on winien, ale nie jestem jeszcze przekonana. A może on nic nie wie, co znaczy ta kartka? Może znalazła się u niego tylko przypadkowo? Do oskarżenia innych potrzebaby dowodów.
— A ma pani dowody i to jeszcze jakie! — krzyknął Galoubet — wchodząc z paczką papierów w ręku. — Znaleźliśmy to wszystko na spodzie walizy.
Agentka schwyciła za papiery i drżącą ręką rozsypała je przed sobą na biurku. Wzruszenie jej było tak silne, że z początku nie mogła sobie zdać sprawy co czyta, zwolna jednak, stopniowo, w umyśle jej zapanował względny spokój. Zrozumiała. Czytelnicy wiedzą już co miała przed oczami. Była to korespondencja wyjęta z sanctissimum w grobowcu Kurawiewów, testament Armanda Dharville, wiadomości o Symeonie i Marji dwóch córkach Walentyny Dharville, list podarty przez Verdiera w lasku Vinceńskim, a podniesiony przez Maurycego i zebrany, który go pierwszy naprowadził na ślad stowarzyszenia Pięciu. Agentka przeczytała i zrozumiała wszystko.
Odgadła ona zbrodnię już na początku śledztwa wobec sędziego śledczego i naczelnika policji. Celu jednak zbrodni nie mogła się domyślić; a teraz i cel zbrodni stawał jej przed oczami wyraźnie. Testament i notatki Armanda Dharville tłomaczyły wszystko jak naj lepiej. — Chciano się pozbyć dwóch spadkobierczyń, i oto dlaczego Maurcycy miał się z jedną ożenić. Zabójcza logika raziła ją bardzo boleśnie Marja Bressoles żyła jeszcze, ale kto wie, czy nie zginęła już biedna Symeona? Zimne i potworne okrucieństwo zbrodniarzy przerażało panią Rosier, krew ścinała się jej w żyłach, przejmowało okropnym dreszczem. I jednym z tych nikczemników był jej syn.
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/462
Ta strona została skorygowana.