— Czytałem ten protokół — rzekł Paweł de Gibray. — Pannę Symeonę znał pan Bressoles, były budowniczy i bogaty właściciel domu. Pisał do niej list, w którym prosił ją, ażeby zaraz przyszła do jego córki.
— Tak pan Bressoless, ojciec jednej z moich uczennic dawnych. Z jego rekomendacji Symeona dostała u mnie miejsce, ale nazwiska jej nie wiedział. Dziewczęciem interesowało się także dwóch młodzieńców, sławny malarz, p. Gabrjel Servais i p. Albert de Gibray, syn zasłużonego sędziego śledczego.
Paweł de Gibray ze zdumieniem spojrzał na przełożoną pensji.
— Albert de Gibray, to mój syn, a pan Gabrjel Servais mój przyjaciel — rzekł.
— Od nich się może dowiem o rodzinie dziewczęcia, o której nigdy nie słyszałem nawet o Symeonie.
— Pan Bressoles poznał Symeonę w pracowni pana Servaisa — dodała pani Dubieuf.
— A oprócz tych osób czy w Paryżu znała jeszcze kogo biedna panienka?
— Nie sądzę. Znała tylko swych opiekunów i tylko u nich bywała. I to bardzo rzadko.
— Czytając protokół komisarza policyjnego tutejszego cyrkułu, zauważyłem — mówił dalej Gibray — że wcale nie wspomina o obejrzeniu rzeczy. Czy rzeczy wcale nie oglądał? bo przecie to bardzo ważne, można znaleźć różne dokumenty.
— Komisarz wcale nie oglądał rzeczy.
— W takim razie naprawimy zapomnienie w obecności pani. Panie naczelniku policji śledczej racz pan kazać, ażeby obejrzano rzeczy.
Naczelnik skinął na agenta, a ten zaczął rewidować wszystkie szuflady. W pierwszej zaraz szufladzie komody rzucił się w oczy agentowi papier stemplowany złożony w czworo.
— O! — zawołał — to zapewne coś powie.
— Co to? — spytał Paweł de Gibray.
— Kopia metryki. Niech pan sędzia zobaczy.
Podał papier stemplowany sędziemu śledczemu. Ten wziął go spiesznie do ręki i czytać począł. Nagle twarz jego wyraziła niezmierne wzruszenie. Zbladł i chłodny pot wystąpił mu na skronie. Zdławionym głosem, wyszepnął.