łam dowód, a pomimo tego dowodu, pomimo faktów bijących w oczy, jeszcze wierzyć nie chcę. Ty sam, Lartiguesie, ty jego ojciec, musisz mi powiedzieć, czy prawdą jest ta okropność, czyś rzeczywiście z mego syna uczynił potwora na obraz i podobieństwo swoje! Odpowiadaj!
Pani Rosier skrzyżowała ręce na piersiach czekała. Obaj wspólnicy podnieśli głowę.
Po pierwszej minucie zdumienia i przestrachu względny spokój zapanował w ich głowach. Aime Jobubert mówiła dalej:
— Od twoich odpowiedzi zależy życie was obu.
Lartigues spojrzał agentce prosto w oczy i odpowiedział cynicznie.
— Cóż mogę powiedzieć nowego, wszystko wiesz, równie dobrze, jak i ja! Wstąpiłem na drogę zbrodni i szedłem po niej prosto do końca, a gdybym nawet próbował zejść z niej, tobym nie mógł. Groziła mi gilotyna, musiałem głowę ratować i zachowałem ją na karku, żyłem jak musiałem żyć po takich początkach i jak mnie do tego przeznaczyła moja natura. Gdybym cię był na drodze spotkał, byłbym cię zgniótł. I z innym tak samo bym uczynił. Maurycy zrodzony ze mnie, krew moją mając w żyłach, prędzej czy później musiał zostać mordercą. Człowiek nie może się uchronić przed losem, masz tego dowody, bo nie znając swego pochodzenia, idzie, ulegając innemu wpływowi, prócz temu, który powinien go był poprowadzić do dobrego. Maurycy przecie schwycił za nóż i zabił pewną ręką i to z zapałem! Syn podobny był do ojca. Jabłko niedaleko pada od jabłoni.
— To fałsz! — krzyknęła agentka — Maurycy nikogo nie zabił! Kłamiesz!
Lartigues wzruszył ramionami.
Syn twój zabił więcej ludzi, niż ja — rzekł — wypadek naprowadził go na ślad naszych tajemnic. Po śladzie tym poszedł dalej i ażeby zabrać miljony, zdobywać je począł sztyletem.
— Kłamiesz! — powtórzyła agentka.
— Tak sądzisz? No, to zapytaj swego syna, kto zabił Jenny, służącą Verdiera, w grobowcu Kurawiewów, dokąd się zakradł, ażeby sobie przywłaszczyć naszą korespondencję — odpowiedziałby:
— To ja!
— On! — rzekła pani Rosier, prawie nieprzytomna.
— Idź go zapytać — mówił dalej Lartigues — kto zamordował na ulicy Montorgueil człowieka w karecie, przysłanego z Anglji do Verdiera, człowieka, którego Maurycy przywiózł ze stacji kolei Północnej, zapytaj, a odpowie ci:
— Ja!
Aime Joubert zasłoniła twarz rękami i ledwie dosłyszalnym głosem wyszeptała:
— Nie, nie... Nie wierze ci. To nieprawda!
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/470
Ta strona została skorygowana.