— Bądź pani pewna, że się im to porachuje.
— A moje zadanie jeszcze nie skończone — mówiła dalej pani Rosier głosem tak słabym, że ledwie można było go dosłyszeć. — Ja muszę jeszcze działać! Muszę się udać na ulicę Verneuille.
— Po co? — zapytał naczelnik policji.
— Marję Bressoles ocalić.
— Ależ pani ledwie się może trzymać na nogach — pospiesznie wtrącił doktor — nie mogłem jeszcze wydobyć kuli i nie taję przed panią — że położenie pani jest groźne.
— Tak groźne, i żyć nie będę, ja to wiem — odparła agentka i powiadam: tem lepiej! Ale muszę dokończyć dzieła... koniecznie tak chcę!
— Sprowadź karetkę! — rozkazał naczelnik policji.
Jeden z agentów wyszedł. Dwóch ludzi zostało na straży w pałacyku, gdzie jutro odbyć się miała rewizja i spisany być miał protokół.
Lartiguesa, Verdiera i Dominika zaprowadzono pod silnym konwojem do aresztu policji; panią Rosier wygodnie posadzono w karetce obłożono poduszkami i odjechano.
Maurycy był tego dnia niezmiernie czynny. Wiemy już, że o godzinie dziesiątej zrana wstąpił do matki, ażeby jej przypomnieć, że wieczorem podpisany będzie kontrakt ślubny w pałacyku Bressolów i zapytać jednocześnie, czy będzie mogła być na obrzędzie familijnym. Bardzo niemile był zdziwiony, gdy mu Magdalena odpowiedziała:
— Pani musiała wyjechać zrana, ale kazała mi powiedzieć panu, że będzie na ulicy Verneuille o umówionej godzinie.
— Ciągle z tą policją — mruknął, — odchodząc. — Czas doprawdy skończyć, bo może prędzej czy później nawet sama nie chcąc, wypłatać mi bardzo szpetnego figla.
Z ulicy Victoire Maurycy zaszedł do kilku sklepów za sprawunkami, wrócił do domu, przebrał się i udał się do pałacyku Bressolów, gdzie czekano ze śniadaniem i przedstawiono go bliskim krewnym budowniczego, którzy przyjechali, ażeby być obecnymi przy podpisywaniu aktu ślubnego.
Matka Ludwika Bressoles, poczciwa, prosta sobie siedmdziesięciopięcio-letnia staruszka, cieszyła się wielce, że wnuczka jej wychodzi zamąż i że jej wybrano tak urodziwego chłopca, jak Maurycy.
Syn Aime Jaubert ujął sobie z łatwością wszystkich krewnych i wszyscy szczerze winszowali narzeczonej i jej rodzicom.
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/474
Ta strona została skorygowana.