— Panie komisarzu, on odszedł, ale nic nie widział, przybywszy po odkryciu morderstwa, aby się czego dowiedzieć. Stał sobie z ciekawości tak, aby się pogapić trochę.
W istocie, rzuciwszy okiem do wnętrza grobowca i dojrzawszy twarz zamordowanej, wskutek czego gwałtownie zadrżał, człowiek w futrze oddalił się, idąc tym samym krokiem, jakim przyszedł, z miną obojętną, lecz pochyliwszy głowę na piersi, gdy tymczasem rysy jego wykazywały głęboki niepokój. Zachował powolny krok i minę człowieka, którego nic nie zajmuje, aż do bramy cmentarza; ale jak tylko jej próg przestąpił, chód jego nagle się zmienił i krokiem szybkim, jak krok młodzieńca spieszącego na schadzkę miłosną, pospieszył bulwarem aż do ulicy Oberkampf.
W punkcie, gdzie się ta ulica schodzi z bulwarem, znajduje się stacja dorożek.
Wsiadł do fiakra.
— Dokąd mam jechać? — zapytał stangret.
— Na ulicę Beranger. Zatrzymasz się na rogu blizko bulwaru Temple.
Stangret zaciął konia i po upływie dziesięciu minut zatrzymał się we wskazanem miejscu.
Człowiek ów wysiadł, zapłacił za dorożkę i zapuścił się na ulicę Beranger.
Przybywszy pod nr. 18 wszedł, minął sień, i szybko przebiegł schody skrzydła, położonego w dziedzińcu pomiędzy domem od ulicy Beranger i drugim, którego front wychodził na ulice Temple.
Przybywszy na trzecie piętro, wyjął z kieszeni klucz i otworzył jedne z dwóch drzwi, znajdujących się w sieni a prowadzących do oddzielnych mieszkań.
Wszedł do ciemnego przedpokoju, komunikującego się z pokojem stołowym, który minął, przechodząc do sypialni, w której znajdowało się łóżko, szafa z lustrzanemi drzwiami, toaleta i cztery krzesła.
Umeblowanie to nadzwyczaj skromne, lecz nieposzlakowanie czyste, było z drzewa orzechowego.
Firanki okna, wychodzącego na dziedziniec, były adamaszkowe, wełniane, czerwone.
Takież same firanki osłaniały łóżko.