mnie zabić. Najprzód, mielibyście straszliwy ambaras z mojem ciałem, tu, przy ulicy Grammont, w hotelu Niderlandzkim, w mieszkaniu nr. 17. Co u licha uczynić z nim i jak objaśnić w sposób dający się wytłumaczyć obecność trupa podziurawionego kulami rewolwerowemi? Ale to nie wszystko. Nigdybyście nie narażali na wyrzuty Michała Bremont, wykonawcę testamentu Armanda Dharville, ex bankiera z Londynu, który was wkrótce obdarzy kilkoma milionami każdego.
— Więc pan jesteś Panem naszych tajemnic? — rzekł Verdier.
— Przynajmniej tych wszystkich, które mają związek ze spadkiem po bankierze londyńskim.
Spokój, albo raczej posunięty do bezwstydu stoicyzm zaledwie
dwudziestocztero-letniego młodzieńca, wprawił Lartiguesa w osłupienie.
— I pan przyszedłeś, aby wpaść w nasze ręce?, — rzekł tonem groźby.
— Bez wahania... odpowiedział Maurycy. — Tak jest, panowie, oddałem się w wasze ręce z najzupełniejszem zaufaniem, pewien, że się doskonale porozumiemy; a żem miał zasadę temu wierzyć, dowodzi to, że gotowi jesteście słuchać i macie wielką ochotę mnie wybadywać. Jest to rzecz naturalna... Pragniecie wiedzieć, jakie cenne notaty miał sobie powierzone wysłaniec Michała Bremont?
Zaraz o tem pomówimy, lecz pozwólcie mi pogadać trochę o sobie, zaczynając od tego co jest najzawodniejszem w święcie: „Człowiek, w początkach życia postawiony jest na rozdrożu dwóch dróg, jednej, prowadzącej do występku, a drugiej do cnoty!... Na ten temat malują obrazy, robią bajki, piszą książki! Jest to rzecz prawdziwa. Trzeba wybierać, a wybrawszy iść śmiało naprzód.
— Wracam do siebie...
Przyszedłszy na świat nie wiem gdzie i jak, bowiem zachowywano względem mnie i jeszcze teraz zachowują tajemnicę co do mego urodzenia, wychowany zostałem przez kobietę, której mnie powierzyła nieznana matka.
Kobieta owa, mamka, posiadająca pół tuzina potomków prawych, tyle się tylko zajmowała nieprawem cudzem dzieckiem, że mu dawała strawę i kąt, a wcale nie myślała o zwalczaniu i poskramianiu złych instynktów, jakie mogło okazywać. Otóż instynkta ja miałem tylko złe.
Gdym doszedł do siedmiu lat, oddano mnie do kolegium; pozostawałem w niem do lat dwudziestu.
Chociażbym miał w waszych oczach uchodzić za samochwalcę, muszę wyznać, że traf obdarzył mnie pierwszorzędną inteligencją.
Świetnie skończyłem nauki; ale zaczerpnąwszy nauki, nie zaczerpnąłem cnoty i owszem, w miarę jakem przechodził z dziecięctwa do wieku młodzieńczego, moje złe instynkta coraz więcej się rozwijały.
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/74
Ta strona została skorygowana.