Jodelet przyglądał się trupowi kobiety niby przez lupę, szukając jakiego śladu, któryby mógł zwrócić uwagę i ułatwić odkrycie tożsamości.
Nie znalazł nic i zaczął się tak samo przypatrywać trupowi mężczyzny.
Nagle zadrżał i szybko się nachylał nad prawą ręką trupa leżącą na płycie marmurowej.
— Panie sędzio — rzekł po upływie sekundy — oto jest znak, o którym trzeba będzie dobrze zapamiętać.
I wskazywał palcem tatuowanie, znajdujące się na ramieniu.
Wszyscy spojrzeli.
— W istocie — odparł pan de Gibray — to może dopomóc do prędkiego poznania tego człowieka... Wieniec laurowy, w środku którego znajduje się cyfra: 1848.
— Pewno rok, w którym ten człowiek kazał sobie zrobić to wykałanie rzekł Jodelet...
— A wyżej dwie szable na krzyż — dodał sędzia śledczy.
— Dowód, że ten człowiek był żołnierzem! — zawołał agent.
Naczelnik wydziału śledczego wmieszał się do rozmowy.
— W każdym razie — rzekł — wykałanie te dowodzi, że ów człowiek nie należał do rodziny wyższego stanu.
— Bywają synowie wielkich rodzin dobrowolnie zaciągnięci, zatem prości żołnierze... — rzekł lekarz.
— Pewno, ale ci nie pozwalają sobie wykałać na ręku dwóch szabli.
— To prawda.
Posługacz amfiteatru obmył rany.
Doktor, mający trochę krótki wzrok, włożył szkiełko na oko i nachylił się nad ranami kobiety.
— Macie panowie słuszność! — rzekł.
— Oto jest rana, zadana sztyletem o trójkątnem ostrzu. Ręka która uderzyła, nie była pewną swego ciosu. Kobieta musiała się energicznie bronić, przeszkadzając mordercy uderzyć pewno.
— Czy pan przypuszczasz, że walczono? — zapytał pan de Gibray.
— To rzecz widoczna. Morderca nie osięgnąwszy celu, zadał drugą ranę prosto w serce.
Mówiąc te słowa, lekarz przyglądał się ranie w lewym boku.
— Tym razem mordercy nic nie stało na przeszkodzie — dodał — ofiara już musiała utracić przytomność.