Pan de Gibray wymienił swoje nazwisko i urząd i kazał się zaprowadzić do kancelarii zawiadowcy stacji, co było uskutecznione bez straty czasu.
Tam powtórnie powiedział, kim jest.
— Jestem na pańskie rozkazy — rzekł zawiadowca. — Jakie pan chce robić poszukiwania i w czem mogę panu być użytecznym?
— Chciałbym się dowiedzieć, kto prowadził pociąg, który przyszedł do Paryża o godzinie pierwszej w nocy i który był przy nim konduktor.
— To bardzo łatwo. Zaraz panu powiem ich nazwiska. Zajrzę tylko do dziennika.
Po chwili rzekł:
— Nadkonduktor nazywa się Boissieu, a konduktor Pernet.
— Czy mogę natychmiast wypytać tych panów?
— I owszem, muszą być teraz na stacji, — gdyż o czwartej jadą pociągiem do Calais.
— Proszę pana, każ im tu przyjść.
Zawiadowca posłał po Boissieu i Perneta.
W kilka minut obadwaj weszli do kancelarii zawiadowcy, który wskazując na pana Pawła de Gibray, rzekł:
— Ten pan jest sędzią śledczym. Macie odpowiadać na pytania, jakie wam zada.
Boissieu i Pernet bardzo zadziwieni, trochę niespokojni (bo sprawiedliwość zawsze nabawia niepokoju, choćby się nie miało sobie nic do zarzucenia) głęboko się ukłonili i ciekawie popatrzyli na urzędnika.
— Który z panów — zapytał tenże — prowadził pociąg, przybyły do Paryża o pierwszej w nocy?
— Ja. Jerzy Boissieu, proszę pana — rzekł jeden z nich, podchodząc.
— Skąd pan jechałeś?
— Z Calais!
— W drodze z Calais musiałeś pan nieraz wchodzić do przedziałów dla kontrolowania biletów.
— To nie do mnie należy, proszę pana... to do Perneta.
Pan de Gibray zwracając się do Perneta, pytał dalej:
— Czyś pan nie zauważył pomiędzy podróżnymi, z którymi z obowiązku miałeś styczność, człowieka z ręką na temblaku?