Nie zobaczę już nigdy mojej ukochanej mateczki, nie wrócę do swojej chatki... I łamałaby rączki z rozpaczy, ale nie była w stanie i wołałaby na głos cały, żeby ludzie dobrzy poszli do jej mateczki i wskazali jej Zosieńkę — ale, niestety, cudna lilijka nie mogła wydać głosu... Tylko z płatków, jak śnieg białych, łzy srebrzyste padały, tylko rosą zalśniły się mchy leśne... Usnęła lilijka, a gdy rankiem zbudziły ją śpiewy ptactwa, posłyszała szept rosnącego obok siebie fjołka. Ze szmeru wychodzącego z krzaczka, zrozumiała, iż grozi jej niebezpieczeństwo.
— Urwą cię, zetną ci główkę — szeptał ktoś przerażony — żegnaj, żegnaj luba roślinko...
Zdziwiona i zalękniona podniosła białą swą główkę i ujrzała nad sobą stojącego z nożykiem w ręku karzełka.
Strona:Złotonóżka u Krasnoludków.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —