sa, dziedzicem na Zakrzewku, Sosnowicy, Wyrwanicy, Zadłubiu i t. d., i co się zowie panem.
Do tych marzeń mieszały się téż i troski o te nieszczęsne sto tysięcy, których prezes potrzebował tak prędko.
Właśnie się zagłębił w planach, gdy sługa który z nim jednał, daleko boleśniéj nad pana dotknięty mieszkaniem w oficynie, niewygodami, pewném lekceważeniem ze strony służby wiejskiéj, przerwał milczenie.
— A już téż proszę pana, takiego dworu, jakem żyw, nie widziałem.
— No, no — cóżeś tam znalazł tak osobliwego?
— Oj! prawda że osobliwego! Toż to nieład i rozgardyasz jakiego chyba drugiego podobnego w świecie nie znaléźć. Urwij, podaj, owsa pożyczali w karczmie bo nie było młóconego, różnych rzeczy u sąsiadów, wszystko się nie kleiło. Na drugi folwark kuchta jeździł po masło. Ja nie wiem jak tam panowie jedli, ale z tego com ja z głodu pokosztował, myślę że nie bardzo i państwu smakować musiało.
— Dałbyś pokój gościnny dom obgadywać — przerwał mecenas.
— Ja nie obgaduję — podchwycił sługa, bywało się po dworach i służyło po wsiach, ale u prawdziwych panów, albo choć u zamożnéj
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/101
Ta strona została skorygowana.