nia się. Nie śmiał nikt nic powiedziéć, ale widać było po twarzach jakie to na nich czyniło wrażenie. Nie mogąc się powstrzymać od łez, z ostatkiem węzełków w ręku, z klatką swojego kanarka, stara Mateuszowa wyszła zataczając się ze swéj izdebki, nie dobrze wiedząc dokąd idzie; w głowie się jéj mąciło, odmawiała jakąś modlitwę i drżała.
Sercem matki nie tyle bolała nad sobą, jak nad synem, bo się lękała ażeby pan Bóg nie skarał go za te bezlitosne samolubstwo, starała się Boga przebłagać.
— Cóż robić — musiał biédaczysko — szeptała idąc — widać że musiał, boć on mnie kocha, ale na świecie inaczéj nie można, uboga stara matka szkodziłaby mu. Nie mam żalu! nie mam żalu.
Powtarzała te wyrazy, ale łzy jéj z oczów płynęły i drżała.
Szła tak biédaczka ulicą sama jedna, nie wiedząc nic, gdy cichy głos ją pozdrowił, podniosła oczy, i postrzegła pannę Teklę idącą z koszykiem w ręku. Po węzełkach które niosła staruszka, po zaczerwienionych jéj oczach łatwo się było domyśléć że na inne przechodziła mieszkanie. Panna Tekla, stara widać znajoma, zatrzymała się zdziwiona, i zawołała prędko: — Jakto? jéjmość widzę na nowo się przenosi.
P. Mateuszowa widocznie była pomieszaną, usiłowała się uśmiéchnąć.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/108
Ta strona została skorygowana.