— Tak, moja panno Teklo, tak, bo tu, widzicie, szczupłą miałam izdebkę, nie dobre powietrze, ciasnota, a oprócz tego hałas obok przez ludzi, więc sama już postanowiłam szukać innego kąta.
— Wy? wy? niedowierzająco z uśmiéchem dziwnym spytała dziewczyna, a to już chyba do niewytrzymania tam być musiało.
— Ale tak, nie do wytrzymania.
— Pozwólcież moja dobrodziéjko, podchwyciła Tekla, ja mam dzień wolny, bom była niezdrowa i lekarz mi chodzić kazał po powietrzu, ja was przeprowadzę do domu. Dajcie mi klatkę z kanarkiem.
— Nie, nie, tylko już nie klatkę — opiérając się odpowiedziała staruszka — kanarek mój mnie zna, toby się trzepotał, jeśli łaska to weźcie węzełki.
— A daleko to?
— Na Winiarach, w ogrodach.
Zamilkły; na ustach Tekli krążył uśmiéch politowania spokojny.
— Nie mówcie mi tylko nic, bardzo cicho odezwała się po chwili Mateuszowa do towarzyszki — nic przeciwko Jasieńka. On mówię wam, nic nie winien, ja sama tego żądałam.
— A jednak łzy macie w oczach, rzekła Tekla.
— Jakże niepłakać! musiałam się wynieść a jednak mi żal téj ciasnéj izdebki, bom bliżéj nie-
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/109
Ta strona została skorygowana.