— Panie dobrodzieju — to człowiek starego obyczaju, dodał Tramiński — ostrożny, niedowierzający, pilny.
— Ależ przecie powierzywszy uczciwemu człowiekowi taki kapitał, zmiłuj się, miałby łatwo osiem, dziesięć procentów. Zważ, półtora kroć sto tysięcy, to piętnaście tysięcy jak za okno wyrzucone. Ja — dodał, nie dla każdego to robię, ale dla Simlonów naprzykład, dla Bartkowskiego w roku przeszłym, jak zaczęli mnie prosić, wzięłem do obrotu piéniądze. Cóż myślicie..? dałem Simlonowi dwanaście od sta, a Bartkowski od mniejszego wziął dziesięć i coś. U nas trafia się niezmiernie często, że ktoś przy ukończeniu ważnego interesu potrzebuje na gwałt grosza i to w téj chwili. Zyskuje na tém czasem pięćdziesiąt, da chętnie dziesięć, byle z rąk sprawy nie puścić.
— Ja nie lubię wprawdzie wdawać się w te roboty, ale dla dobrych przyjaciół, to się pocichu i uczciwie może zrobić.
Tramiński jadł i pił ochoczo.
— Już to, proszę mecenasa, odezwał się Sebastyan za procentami wielkiemi nie upędza się człek spokojny, dostatni i oszczędny. Nie mogę powiedziéć żeby grosza nie lubił, ale gonić za nim nie będzie. A któż znowu wiedziéć może że to się tak robi?
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/126
Ta strona została skorygowana.