do tego, jeśli taki wzór dano, bylem wiernie powtórzył. To zaś — oddał wyjmując z kąta kij, gotuję jako prezent dla jegomości, ale jeszcze nieskończony, proszę mi dochować tajemnicy, abym mógł zrobić dobrodziejowi siurpryzę, ma to być arcydzieło.
Tramiński z podziwieniem się wpatrywał, była to laska z drzewa, na któréj końcu już się zarysowywał fantastyczny diabeł w niemieckim stroju, którego ogon wężowato opasywał rękojeść. Fizyognomia szatańska była uśmiéchnięta, żartobliwa, wyzywająca i wcale dobrze pomyślana.
— Ale po cóż ty mi diabła chcesz dawać, — spytał Tramiński.
— Dlatego żebyś jegomość o mnie pamiętał — odparł żartobliwie Wilmuś, bo ja téż na anioła się nie kwalifikuję. Juściż jegomość przez to potępionym nie będziesz, że go w garści zdusisz.
— Tak, ale z tą laską do kościoła nie pójdę.
— To ją jegomość w kąt rzucisz — rzekł Wilmuś, — żart na bok, wié jegomość o czém się przekonałem? oto że nie umiejąc nic lub mało co, łatwiéj zrobić poczwarę nawet niezgorszą, niż choćby znośnego coś pięknego. Dlatego ja myślę, kto mało umié musi się ograniczać takiemi diabelstwy. Jak się więcéj nauczę, wystrużę dobrodziejowi co ładniejszego.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/129
Ta strona została skorygowana.