ze swojemi... kółko jego znajomości było nader ograniczone.. Towarzystwo, któreby Polci przystać mogło i było dla niéj pożądaném, oddzielone od niéj względami wielu i trybem życia stawało się niedostępném. Nawet koleżanki z pensyi, należące do rodzin, które weszły już w inne sfery, ledwie ją zdaleka witały i pobieżnie spotkawszy, przemówiły słów kilka.
Tu znowu trzeba było tak dobrego serca i takiéj skromności, jaką miało dziéwczę, aby się ani zżymać na ostracyzm co ją wydzielał i odosobniał. Mówiła sobie spokojnie, że to ją od wielu przykrych zawodów i bolesnych dla rodziców, a ambarasujących dla niéj saméj położeń ratuje. I uśmiéchała się bez żalu w sercu, wracając do matki uścisku i do książek.
Polcia odebrała była wychowanie tak świetne i tak ono szczęśliwie do niéj przystało, mówiąc po prostu — iż mogłaby była jeśli nie w najświetniejszém towarzystwie zajaśniéć — bo tego jéj skromny bronił charakter — to przynajmniéj wszędzie znaléźć się na swojém miejscu. Umiała dobrze kilka języków, była doskonałą muzyczką, a nałóg czytania i potrzeba, aż nadto daleko zaprowadziły ją w naukach.
Poczciwa matka wziąwszy się w boki, nieraz posłuchawszy Polci, mówiła sobie odchodząc pocichu: Jestem jak kura co wysiedziała kaczęta, pa-
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/142
Ta strona została skorygowana.