trzę z brzegu jak pływają, ale z niemi płynąć nie mogę.
I śmiała się dobrodusznie z téj biedy, z któréj wszakże była szczęśliwą.
Tego wieczora pan Sebastyan znudzony bólem gardła, siedział w oknie podparty na ręku — czekał na Tramińskiego i wzdychał. Przez pokój w którym się robiło ciemnawo, niekiedy przesuwała się jejmość, stawała na chwilę przed mężem, pytała troskliwie, czy mu czego nie potrzeba, czyby po doktora nie posłać, czyby jajko nie ubić, czyby synapizmów nie położyć, a odbiérając tylko półsłówkiem odpowiedzi przeczące, szła daléj.
Polcia w drugim pokoju grała na fortepianie; ale z oka nie spuszczała ojca.
Tramiński się spóźniał. Naostatek biédaczysko zasapany, jak zawsze odziany licho, zawstydzony niedostateczną toaletą, dla któréj może umyślnie wybiérał godzinę zmroku — wsunął się z nieodstępnemi papierami pod pachą.
Sebastyan wstał na jego spotkanie. Polcia przestała grać, zafrasowany Tramiński rzuciwszy okiem po pokojach, zbliżył się do gospodarza.
— Spóźniłeś mi się — rzekł Sebastyan.
— Ale na uczciwość miałem robotę — nie mogłem, przepraszam, czy jest co pilnego?
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/143
Ta strona została skorygowana.