— Nie, nie ma nic, tylko mi oto gardło spuchło, — odezwał się gospodarz, — nie mogę wyjść, chciałem pogadać.
Tramiński się rozśmiał ruszając ramionami i pocałował go ściskając oburącz.
— A toś dobry, mój dobrodzieju, mnie sobie na gawędę zawołałeś? Człowiecze, od tylu lat mnie znasz, wiész, że próżnować mnie nie wolno, weź-że sobie kogo innego co jak waszeć może siedziéć z założonemi rękami.
— Ale ba, kiedy mi kto inny nie do smaku.
— Pochlebco ty jakiś — zawołał Tramiński, co ci ze mnie starego? Ja już i gadać się oduczyłem pisząc.
— No! no! szara godzina, szkody ci nie zrobię, możesz ją staremu przyjacielowi darować.
— Polciu — moje kochanie — dodał Sebastyan, każ nam przynieść piwa.
Polcia przybiegła żywo. Tramiński skuliwszy się jeszcze bardziéj przed nią ze wstydu za ubranie, pokłonił się jéj pokornie.
— Jakto? odezwała się — tatko w zapaleniu gardła będzie piwo pił?
— W jakiém zapaleniu? u ciebie się w głowie pali! Mnie po prostu sobie boli gardło, a na to kufel piwa przecie zaszkodzić nie może...
Pocałował ją w czoło.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/144
Ta strona została skorygowana.